28.02.11

[zmęczenie materiałem ludzkim]

- lisek, chodź zdziczejemy do reszty, będziemy aspołeczni i zamkniemy się w domu z Totą i książkami. poczekamy aż ktoś sam pofatyguje dupę żeby nas oswoić zamiast się oswajać ze wszystkimi na około i się potem przejmować. jak myślisz? -

lisek zakręca się w miejscu, kita wiruje wokół liska, lisek zatrzymuje się, patrzy, furczy.

- nie, aż tak to nie, z Żoną się będziemy spotykać, nie martw się -

zwija się w kłębek.

liska interesuje spokój duszy i dlaczego Tota nie jedzie z nami do Pragi. chyba czas dopić herbatę i zwinąć się koło niej. "rzecznik prasowy Robina" w rubryce "zatrudnienie" dopiszę sobie jutro.

26.02.11

[lisek]

lisek zwinęła się w kłebek i mówi -

- jak my to znosimy przecież to się nie da normalnie znieść -

etam, myślę, mówię -

- mogłyśmy się nie dać oswajać i nie oswajać innych, mogłyśmy sobie być dzikie -

lisek nakrywa łepek kitą i zasypia. cóż, oswój, daj się oswoić, przynależ, kochaj, płacz, pocieszaj.

- taką mamy rodzinę, lisiczko -

mówię.

25.02.11

[the shit we're in]

kiedyś będziemy się z tego śmiać, któregoś wieczoru przy piwie, gdy przeglądając zdjęcia w telefonie zobaczymy jak upalona próbuję wyrównać mojemu synowi włos mając tylko tępe kuchenne nożyczki, którymi wcześniej on je ściął. któregoś dnia ta scena, jak z filmów bardzo egzystencjalnych, bedzie nas bawić niemożebnie, razem ze swoim soundtrackiem wszystkich smutnych piosenek świata, z the mess we're in na czele.
bo jak mówi Blond - śmiać się, nie płakać
bo jak mówi Adam - be a turtle
ale na razie siedzimy, ja piję herbatę i próbuję zrozumieć, jakby tu było coś do rozumienia w tym całym bałaganie ludzkiej impulsywności, Robin siedzi na przeciwko i zaczynam dostrzegać, że moje wyrównywanie wiele nie dało. za godzine mam autobus.
syn odpala papierosa, też sobie chyba zapalę.

23.02.11

[co jest w życiu najważniejsze nebo "opít se!"]

co je životě nejduležitější?

- terezko! strasne dulezita vec! budu v breznu v praze.

- jojo vím, facebook mi to řekl.

- tak jeste by ti mel rict, ze nemam kde spat.

- co máš v plánu v Praze?

- nevim vubec, sakra, mam narozeniny, 21, mela bych se opit

- bylo by fajn tě tady mít a užít si víkend spolu. a třeba vymyslet ten náš projekt, blog. a opít se!

*****

- terezka! strasznie wazna sprawa! bede w marcu w pradze!

- no tak, wiem. facebook mi powiedzial.

- to powinien ci jeszcze powiedziec, ze nie mam gdzie spać.

- jaki masz plan na Pragę?

- nie wiem w ogóle, sakra, mam urodziny, 21, chyba powinnam się upic...

- fajnie by było gdybyś przyjechała i swietować ten weekend razem. i trzeba wymyslec ten nasz wspólny projekt, blog. i upić sie!

bo co jest w życiu najważniejsze ^^

20.02.11

[poczta]

Milena biegała czasem nawet kilka razy dziennie na pocztę, żeby sprawdzić czy coś nie przyszło.

ja jestem tylko always online.

[a gdy patrzę za okno, a gdy patrzę na termometr, oh, jak strasznie nic mi się nie chce, nie dzwońcie, nie pytajcie, nigdzie nie idę]

18.02.11

[praha magická]

o "Praze magické" od Ripellina:

http://www.radio.cz/cz/rubrika/knihy/ripellinova-magicka-praha-stale-laka-ctenare-i-nakladatele

http://www.radio.cz/cz/rubrika/knihy/o-praze-magicke-nebo-upadkove-nebo-ruzolici-nebo-racionalni

***

řikáš, že se můj vztah k Praze, když už budu tam bydlet, se mění, možna.

doufám, že ne, že nikdy to město se nestane pro mě obyčejném místem, kde žiju, kde studuju, pracuju, kde jsem, jen tak. že nikdy ten "cizí" pohled na něj neztratím.

jinak by to nemělo smysl, nechat 21 let života, přatelé, moji ošklivou Varšavu, nechat všechno.... to má smysl jen, kdy vždycky, v nocí, bude Praha vonět jarem i v červencí....

..i v únoru, kdy jdeme "tam!" a já ti řikám, že vy to vůbec sakra nevíte, že máte takové šťěsti, že bydlíte v tom nejkouzelnějšíim městě, že...

že potřebujete nas, cizinců, že "Magickou Prahu" mohl napsat jen ne-Čech, že...

ale to nepamatuješ, jdeme "tam!"...

[tłumaczenie dla opornych na czeski jutro rano jak się mnie zachce, najpewniej w komentarzu]

[tęsknoty nocne]

druga w nocy, w nocy tęskni się najbardziej.

rozmowy.

"Pragę każdy nosi w sobie. To nie jest miejsce na zewnątrz, tylko w środku. Łatwo mi mówić, bo w niej mieszkam. Wewnątrz i na zewnątrz"

- ja mam w sobie kawałek Pragi. ale jest to naprawdę mały kawałek, kawałeczek, okruszek. I on tęskni za całością, chciał by być w miejscu, do którego należy. tutaj, mówi mi, nie ma tego właściwego powietrza. tutaj się nam ciężko oddycha.

"To mi wygląda na miłość na całe życie"

[mam już tyle notatek, a nie minął tydzień jak wróciłam. mam już tyle notatek, tyle rzeczy muszę znaleźć, muszę pisać, marzy mi się ten moment totalnej digitalizacji, marzy mi się chociaż totalna digitalizacja gazet - żebym nie musiała jechać setek kilometrów, przebijać się przez biblioteki, żeby przeczytać tych kilka artykułów. żebym mogła zacząć pisać już teraz. ale totalnej digitalizacji nie ma, muszę czekać..]

[Mami mówi, że mogę jechać w kwietniu. v dubnu... ]

marudzącym po poprzednim poście, że piszę po czesku, chcę uświadomić, że rozmowę z tego posta mogłam wkleić w oryginale, ale ją przetłumaczyłam, szczęśliwi...?;p

17.02.11

[zkusime to česky]

Ráno. Venku – 6 pod nulou. Není to ale tak špatně... ne... počasí v Praze – teplejí, Cambs -samozřejmě, ve Wroclavi teplejí, Krakov, kurva!, Krakov taky nad nulou!

- Nechci tady bejt!

Tati: hm,hm, možna Liberec?

Mami: proč Liberec?! Kde to vubec je?

- Liberec? Skvěle, Liberec! To už jen hodina a 60kč do Prahy!

Pohlednice z Breslau

„10.02.2011

Posílám Ti Velmi Chytrou Velrybu, velryba je spojena s mořem, moře s Gdyni a Gdyně ma dneska narozeniny. Všechno nejlepší k narozeninam Gdyni!“

[ma ktoś blade pojęcie jak włączyć, żeby sprawdzało mi też czeską pisownię? a może ktoś na ochotnika chce mi posprawdzac;p]

16.02.11

[ponieważ]

ponieważ mylog ostatecznie mnie wkurwił, to niech kurwa będzie, blogger. przynajmniej łatwe to, czytelne to i może się nie zawiesza - zawiesza się? wszyscy będą szczęśliwsi, nikomu się mój mylog nie podobał - tylko mi bedzie smutno, bo zwykłam, bo się przyzwyczaiłam i bo takie inny. ale mnie wkurwił dziś, gdy nie mogłam wylać emocjonalnego rzyga, który mi dziś ciąży od rana i nie daje normalnie myśleć....

a teraz. teraz nawet nie chce mi się mówić.

ale są gdzieś granice tego absurdu, który można znieść. można znieść absurd zabawny, można siedzieć w kawiarni i opluwać monitor ze śmiechu, i obsługa się może dziwnie patrzeć, to nevadí, to nevadí, można nawet z niezrozumieniem na twarzy kłaść się spać, można się przewracać z przeciążenia głowy przez pół nocy, można, to idzie znieść.

ale przychodzą poranki, kiedy wszystko, tak jak powinno, się układa. ale wcale nie zrozumiale. układa się w jakiś burdel, a ja jeszcze robię korekty, i patrz, chuj mnie strzela i nadszczerość, i mówię, już prosto z mostu, wszystko, jak leci. potem przechodzę obok barku z myślą 'jeśli czujesz, że dzień będzie zły, napij się przed śniadaniem'. jednak nie pije, skończył się czas na ciągi.

Ola pyta: "a czujesz się już jak bohater książki Marqueza? Bo ja, jak mi absurd podskakuje, tak właśnie się czuję."

ja mówię: "nie wiem" a potem jeszcze dodaję "a mogę palić w twoim mieszkaniu jointy, gdy wyjedziesz?"

Żona mówi, że mogę, jest w tym najlepsza na świecie. myślę o Was wszystkich, wiem, że Was kocham, naprawdę, nie wątpię, wiem, będzie mi Was brakować.

ale czasem jestem szczęśliwa, że jest Żona. bo są chwile, kiedy zastanawiam się, kiedy stałam się mrchą i pozwoliłam, żeby wszyscy mnie otaczający tacy byli.

czasem jestem załamana tymi, których kocham. sobą już się nie załamuję. nie chce mi się.