31.07.11

[moje praskie okna]

lubię domy, bo domy to życie. domy mają okna i one są jak oczy. poza tym, nie wiem, mam po prostu taką manię fotografowania często okien mieszkań i pokojów, w których nocuję, mieszkam, żyję chwilę.

w Pradze szczególnie. zaczęłam od mojego okna na Vratislavovej.

akademikowe okno, z którym żyłam miesiąc.

inne moje praskie okna:

Palmovka po raz drugi. Pierwszy był przy zupełnie najpierwsiejszym pobycie w Pradze. całkiem możliwe, że ten żółty dom w głębi - to właśnie tam zaczyna się ulica, w której wtedy mieszkałam.

tu jest Palmovka wrześniowo-październikowa. pierwszy raz pociąg EC Praha, pierwszy couchsurfing...

Letna. tu akurat listopadowa. ale w październiku też mieszkałam. w tym pokoju gdzie okna wychodziły na magiczną zahradkę. i było zimno jak ja pier... !

później na Letnej mieszkałam w pokoju z takim oknem:

i było cieplej.

na Letnej byłam jeszcze w innym mieszkaniu, na jedną listopadową noc.

i za oknem mojego mieszkania był kolejny cudny ogródek. stamtąd pojechałam na Divoką Šárkę i za radą pewnej diablicy prawie straciłam życie.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

karlin, listopad i luty.

dwa lata temu, podczas weekendu w Pradze, pierwsze co tak naprawdę zobaczyłam to był Karlin. bo Palmovkę zobaczyłam głównie o 1 w nocy, kiedy kierowca wyrzucił nas chyba pod dworcem Praha Libeń - a rano tylko drogę do metra. wysiedliśmy na Invalidovnej. ale to się nie liczy;p na Karlinie żyje [bo domy to życie, więc żyją] moja ulubiona kamienica z secesyjnym portalem oraz druga, zielona, która się renowuje. kiedyś będę bardzo bogata i kupię sobie tam mieszkanie.

Smichov. widok z okna Terezy. trzy marcowe noce na przeklętym szóstym piętrze - a właściwie to prawie-siódmym - w ramach moich urodzin. kiedyś indziej, pijąc tam w kuchni wino, zorientowałyśmy się, że czasem nie wiemy, w którym z języków rozmawiamy.

maj, Palmovka po raz trzeci. ta dzielnica jest mi w jakiś sposób przeznaczona. w maju znalazłam się z przypadku, z jakiegoś popieprzonego last minute. w ogóle, wtedy wszystko było popieprzone. ale przylatywał gołab i go karmiłam. to bardzo hrabalowskie.

w czerwcu przyjechałam na egzaminy.

okno na Żiżkovie. dzielnica, w której zawsze się gubię, więc i szukając tej ulicy się zgubiłam. trafiłam tu z couchsurferskiego last minute, przez pierwszy dzień nie działał mi roaming, w kuchni spał Nowozelandczyk, a od następnej nocy Chris, Australijka, z którą potem piłam piwo na krakowskim Kazimierzu. zresztą, o najbardziej couchsurferskim mieszkaniu jakie spotkałam, już był cały post.

przeniosłam się od nich do Adeli. spakowałam walizkę i w lekkim deszczu, ciągnąc ją po brukowej kostce, przeszłam do sąsiedniej dzielnicy.

drugi pokój, córki, wychodził oczywiście, na ogród. te praskie ogródki, magiczne zahradki, tajemnicze krzaczory, gdzie nikt nie chodzi, tylko dziko rosną są przedmiotem mojej niezmiennej fascynacji. ponieważ - to odkryłam na wiosnę - w Pradze brakuje zieleni na ulicach. takiej zwykłej, jest drzewo, rośnie i jest zielone. z dzielnic, w których mieszkałam to tylko Karlin i trochę na Vratislavovej. poza tym za zieleń robią różne parki, czasem małe skwery - i właśnie te dzikie zielenie podwórek.

na czas ustnego egzaminu wpadłam na ostatnie noce znów na Vratislavovą. tym razem mieszkałam na czwartym piętrze i okno miałam takie:

a w lipcu takie dwa:

właściwie okna były trzy, bo jedno [po lewej] było duże na "głównej" ścianie, a te dwa po prawej były w wykuszu - czy jak nazwac ten zupełnie niepraktyczny dziurozakręt w pokoju, który służył chyba jedynie po to, żeby weszły tam jeszcze dwa okna.

z praskich okien nie mam zdjęć jedynie pierwszego okna z Palmovki i ostatnich - moich okien od ściany do ściany, szerokość około 3 metry, w moim praskim mieszkaniu. na Letnej.

niestety, magicznej dziczy na podwórku nie mam.

ale nie szkodzi, bo:

Widzę, jak widzę przed sobą wielkie okno.

Zamykane na 28 klamek, z widokiem na ogród: na pole białych przebiśniegów w marcu, na złote forsycje w kwietniu, na krzaki ciemnofioletowego i białego bzu w maju i na wodospady śnieżnobiałego jaśminu, które w czerwcu przelewają się przez płot na stojące za nim samochody. Nad wszystkim unosi się ciemna zieleń świerku. Stoi po lewej stronie w rogu ogrodu i jest rówieśnikiem właścicielki okna. Nie wdzięczy się niczym o żadnej porze roku, a kontakt z człowiekiem nawiązuje ewentualnie jesienią, bombardując szyszkami.[...]

Mieszkanie nigdy nie będzie moje, ale nie ma to większego znaczenia, bo – jak się Państwo domyślają – będzie moje już na zawsze.

To ze Szczygła, ze "Zrób sobie raj". Dlatego nie szkodzi,że w tym mieszkaniu nie mam tajemniczego ogrodu.

Te wszystkie inne, z mieszkań, w których byłam, są moje.

21.07.11

[silne poczucie nieprzynależenia]

wróciłam z długiej trasy. tak długiej, że poprzedni tydzień wydaje się gdzieś bardzo daleko stąd. mam klucze do praskiego mieszkania, mam zdjęcia z połowy podróży, mam silne poczucie, że wcale nie wróciłam do domu.

albo to już nie jest dom?

nie umiem się odnaleźć, między krzesłem a podłogą niby wszystko po staremu, ale jednak nie. kiedy się kładę, przypominam sobie, że cały dzień pratycznie nic nie jadłam. płaczę bez powodu i z powodu. chyba się boję, chyba się po prostu paranoicznie tego wszystkiego boję.

mama pyta czemu w takim razie nie jestem w pociągu do Krakowa. nie wiem. bo wydaje mi się, że miałam tu coś załatwić...

nie zrobiłam notatek w tej długiej podróży. komputer warczy choć swieżo po naprawie. nie śpię we własnym pokoju, tylko na kanapie dla gości.

upieram sie,że tak lepiej...

12.07.11

[mojej babci komentarze o życiu]

dzwonię do babci z pociągu, jest obrażona, że się nie odzywała. odpytuje mnie.

- czemu tak długo byłaś w Krakowie? czy to facet? czy jest wolny? ile ma lat? i on teraz z Tobą jedzie do Czech? i bedzie z Tobą tam mieszkał?

odpowiadam dzielnie na wszystkie pytania, mniej lub bardziej... mówi, ze się niepokoi. moja babcia się zawsze niepokoi jak kogoś mam. jest podstawowe pytanie to czy facet nie jest zajęty. nie wiem skąd u niej ta obsesja, może z mojej mało pozytywnej historii sprzed lat. a może z natury. foszy się na moją mamę, że jej nie powiedziała, przecież wiedziała, przecież go poznała! jak wrócę mam do niej iść, na dywanik.

- no dobra, a jak ma na imię?

mówię.

- boże, jak nie urok, to sraczka....



10.07.11

[na cestě]

powsinożę się tak, że nie wiem co pisać. dziś, na ostatnich pustych stronach W drodze [wersja czeska; przeczytana tylko o parę stron dalej niż polska; zaległa w odmętach pokoju] znalazłam tekst pisany parę miesięcy temu w Krakowie, późno w noc, w mroźnym Krakowie, w pokoju Żaczka. to dobry tekst, kiedy już go odszyfrować z pijanych bazgrołów. ta książka to dobre miejsce na niego.

kiedyś tą książkę czytać skończę. jak osiądę, na przykład.

czy mogłabym żyć w drodze? jak Nowozelandczyk, którego spotkałam w Pradze, który surfował na kanapie w pokoju obok. nie pamiętam jego imienia, pamiętam, że ma swoją łódź, na której pływa sobie po świecie, zostawia ją to tu, to tam. teraz ma wizę do Unii - to jeździ do Unii. kończy mu się za dwa miesiące. będzie musiał wrócić do Nowej Zelandii, przedłużyć. czy wróci do domu? może. może osiądzie w Pradze. tu już mieszkał, pracował chwilę. to może tutaj. a może nie.

czy mogłabym nie mieć żadnego miejsca, które jest stałym domem? czterech ścian, drzwi i okna?

raczej nie. bo przecież nigdzie się naprawdę nie było, dopóki się nie wróci do domu.

[trasa praha->olomouc->brno->koszyce->ostrava->breslau]