24.03.12

[ten świat jest piękny do obłędu]

Ten świat jest piękny do obłędu. Nie, żeby taki był, ale ja go takim widzę mawiał jeden z bohaterów Hrabala.

poranny mail uświadomił mi jak jestem szczęśliwa.

przy wejściu na targ mijam już tradycyjnie grupki niemieckich turystów, wiek do 20 lat może, jak kupują od wietnamczyków kastety czy gaz pieprzowy. ale idę do hali nr 22, wchodzę tam między stragany pełne warzyw, owoców, kwatów, serów, wędlin. w długiej szerokiej spódnicy, żółtopomarańczowej, tańczę od stoiska do stoiska. już kupiłam co muszę, ale jeszcze oglądam, przeglądam rzodkiewki, hala jest ich pełna, różowozielone bukiety na każdym stoisku. małe bazylki, pietruszki, tymianek. nie kupię, no nie kupię, za mało światła w domu. suszona żurawina do sosu, na wagę a raczej na tyle starczy.

wracam przez przez wietnamskie stragany, małe dziecko w okularach nałóżonych na żółtą czapkę z daszkiem przebiega mi drogę. jakiś Czech kupuje swojej córeczce miniaturową gitarę, jest szczęśliwa, wali w struny i przez chwilę jest z tego muzyka, ten moment zanim wpadnie nieumiejętnie w fałszywy ton.

jest południe, wysiadam z tramwaju. na skwerze za kościołem kwitną wiśnie, jest jeszcze marzec, a one najpiękniej na świecie są bladoróżowe. bezdomny śpi na słońcu, jak rzeźba. biją dzwony. zatrzymuję się przebiegając przez plac. czuję się jak kiedyś dawno, pewnie dwa lata temu, we Wrocławiu wchodziłam właśnie na Ostrów Tumski i zaczęły bić dzwony. powoli majestatycznie, najpierw na Ostrowie a potem w całym Wrocławiu. poza kolejnymi uderzeniami zdaje się być zupełnie cicho. wchodzę do naszych ulubionych wietnamczyków, wychodzę, dzwony jeszcze biją. milkną aż gdy jestem już pod terra magica, nowym włoskim sklepikiem. zagaduję się z dziewczyną i wraca staruszek, może jej ojciec? signora i nie wymknę się kieliszkowi likieru. rozmawiamy po czesku, parę słów po włosku, po angielsku. signora kiedykolwiek będziesz przechodzić możesz przyjść pomówić po włosku.

Ta chwila w czerwcu napisała Virginia. w tym prostym nawet nie zdaniu zaczynającym Panią Dalloway jest wszystko co teraz czuję. ta chwila, to teraz, bezchmurne niebo i Praga zalana białym światłem. zbiegam naszą ulicą w dół, na cholerę mi jakieś Paryże, do których ludzie tęsknią, mam moje Holešovice.

poranny mail uświadomił mi, że wszystko czego mi trzeba to nasza norka, mój mężczyzna i kot, nawet jeśli mnie nie lubi, i jeszcze te dni, ten spokój. możesz mi braciszku napisać, że jestem strasznym mieszczuchem, rodzinka i dom z ogrodem i święty spokój. ja się nawet nie będę z tobą kłócić. może nie jestem w niczym wyjątkowa, nawet na pewno, raczej jestem prostym człowiekiem, który się zachwyci wietnamskim targowiskiem z podrabianymi torebkami.

nie uważam, że jestem od was lepsze. ale może jestem szczęśliwsza, bez tych weltschmerzów z rozgryzania świata? może.

17.03.12

[pozdrav iz mostara]

- popatrz, Mostar..!

przegrzebujemy stare pocztówki na pchlim targu. kolorowe w większości olewamy, potrzebujemy bardzo konkretnego widoku z przedwojennej Pragi. ta jakoś została w rękach.

- pokaż!

biorę pocztówkę, obracam, zapisana. po chorwacku, serbsku, nie wiem, rok 1980, to jeszcze czasy, kiedy oficjalnie istniał serbo-chorwacki. wszystko jedno, zapisane łacinką. rzucam okiem na treść.

- zobacz, chłopak się żeni.

tyle wyłapuję z pobieżnego czytania, moja znajomość języka jest raczej powierzchowna.

.

niby od dziecka powtarzają, że nieładnie jest czytać cudzą korespondencję. ale co zrobić ze starymi pocztówkami, które można kupić na targach staroci, w antykwariatach i kto wie gdzie jeszcze. gdzie leżą stłoczone w pudełkach, czasem pogrupowane na Wielkanoc, Boże Narodzenie, widoki, sztuka i tak dalej i tym podobne... skąd się tam biorą, porzucone? czy to czyjeś dzieci, wnuki sprzedają je do antykwariatów, bo dla nich to nie ma znaczenia? jeszcze potrafię zrozumieć te wszystkie życzenia noworoczne od siódmej wody po kisielu albo pozdrowienia z wyjazdu służbowego od dawno zapomnianej koleżanki z pracy. to jeszcze jakoś można zrozumieć.

ale ten Mostar...

Zdravo Liba

Wybacz, że Ci to muszę napisać, tą złą wiadomość. Znalazłem tutaj dziewczynę i żenię się z nią. Proszę Cię, kiedy przyjedziesz do Jugo, nie szukaj mnie w domu, ale znajdź mnie wieczorem w tej knajpie gdzie siedzieliśmy, obok mojego domu.

Ćao.

WYBACZ!

i bez podpisu.

kawałek czyjejś historii. kawałek czyjejś intymności leżący w blaszanym pudełku na naměstí Míru, na placu Pokoju... i czy Libuša pojechała do Mostaru, czy swoim dzieciom o tym opowiedziała. i czy to one, jeśli w ogóle je miała, oddały tę pocztówkę jakiemuś zbieraczowi staroci. a może Liba stała przede mną nad rozłożonym na chodniku kocem, po cztery korony pocztówki! nie ma pani zdjęć, na pewno? no to po cztery, tak...

11.03.12

[domy, domy]

- widzisz, najciekawsze w czeskiej kulturze jest piwo. a ty o jakiejś architekturze, Janákach!

- piwo wczoraj piłam. czy mogę w takim razie dziś obejrzeć funkcjonalistyczny kościół?

spacery, spacery. domy są piękne, domy to życie. architektura to jedna z tych sztuk, które mnie jeszcze zachwycają. zachwycają, bo dotyczą, nie są same dla siebie. nie wiszą w galerii jak te cholerne Słoneczniki, jak Dama z łasiczką, gronostajem, jak kto woli. bo te obrazy to sobie tak wiszą, na białych ścianach w niezbyt ładnych ramach, tak bez emocji. od emocji za to kipi tłumek gniotący się pod obrazem, turyści z przewodnikami, boże, boże, widzę to na żywo!. a mnie proszę państwa to nie podnieca, myślę ładne - ale sama nie wiem, czy mi się podoba, bo się podoba, czy może atakowana od zawsze tymi obrazkami wiem, że jest to arcydzieło, geniusz i cała reszta. wiem, lecz nie czuję, ładny obrazek, ignoratka cholerna..

a domy żyją, bo się w nich żyje. ktoś wchodzi, ktoś wychodzi, ktoś w nich pracuje, ktoś może oprowadza wycieczki. bo to na domy patrzysz i potem mówisz piękne miasto, szare miasto, miasto nijakie. tu każdy ma swoje zdanie, wie doskonale, czy Centralny to paskudztwo najgorsze, albo że na biblioteke-ośmiornicę to on nie chce patrzeć. możesz mi mówić o barokowych kościołach co chcesz, ale proszę Cię, naprawdę mnie to wnętrze odrzuca, ono mnie obrzydza i męczy. co miał w głowie lud tych czasów, że go te widoki miały do światyni ciągnąć? ja się pytam, a ty się mnie pytaj, co mieli w głowie ludzie, którzy stawiali funkcjonalistyczne bryły? co miało we łbach paru czeskich architektów, którzy udowadniali, że kubizm w architekturze się sprawdza, projektowali wnętrza jakbyś wszedł do kryształu. kim byli ludzie, którzy postawili brutalistyczne straszaki, patrzysz tylko na zdjęcia i już ci jakoś gorzej. i przede wszystkim - kim byli ci niesamowici ludzie, którzy w odległych wiekach średnich z kamieni pletli gotyckie koronki, przed którymi klęczę, prawie płaczę?

stoimy przed kościołem zaprojektowanym przez Josefa Gočára, praska dzielnica Vršovice, wielka biała łódź płynąca przez plac... co to był za wariat, który na rynku Starego Miasta chciał stawiać piramidę...?

[zdjęcia dwa pierwsze MS, ostatnie - projekt Josefa Gočára, przebudowa Staroměstskiej radnicy, 1909r.]

06.03.12

[pół roku]

minęło praskie pół roku. ile to jest, pół roku? dużo, mało, sama nie wiem. mam mieszkanie, swoje miejsca, swoją pracę i praskiego kota. karty do bibliotek, bilet trzymiesięczny, rachunki za internet, czeski numer telefonu.

gubię się jednak na Starym mieście, to dalej jest wszystko na czuja, małe pokręcone uliczki i tylko przypadkiem trafiam tam gdzie chciałam, zdziwiona, to już tu? na Mustku wysiadam zawsze nie tym wyjściem, które planowałam, najchętniej to na Mustku nie wysiadam w ogóle. metrem jeżdżę jak najmniej - bo wieje, urywa głowę, przeziębia, niemiło. w tramwajach muzyki nie słucham prawie wcale, bo przecież można tyle usłyszeć. na przykład te wszystkie prawdy bezdomnych, o tym że skoro každý Polák je žid (prawie każdy Polak to Żyd). albo najczulsze dialogi o niedziałającej wifinie (wi-fi) i że trzeba vypnout router, no, routřík, to s antenkama (wyłączyć router, no, routerek, to z antenkami). i z tramwaju wszystko widać, i mapa miasta się w głowie rysuje.

czasem myślę, czy nie zacząć się przedstawiać z -ová. bo pan w antykwariacie patrzy podejrzliwie - bo może jakiś facet mnie wysłał, żebym tej Annie co to zamówiła, podebrała książkę. albo pani w bibliotece na wydziale dwa razy zaznacza, że jej chodzi o moje nazwisko, nie imię.

po latach dziecięcego zachwytu nad wzorkiem, wieżyczką, klinkierkiem, nad oknem i drzwiami - czytam tłustą książkę Od moderny do funkcjonalizmu. kot siedzi w umywalce, a ja naprawdę nie wiem, co zamierzam zrobić z moim życiem dalej.

żyć chyba.