19.11.13

[przemijanie]

I można by tak całe życie spędzić - leżeć w łóżku i robić supełki.. Albo patrzeć w sufit i słuchać jak zza tego sufitu ktoś po raz piąty się myli w melodii z Amelii aż zirytowanie przejdzie do ćwiczenia Requiem dla snu. Albo też czytać książki. Z książkami jest taka rzecz - otóż podziwiam ludzi, którzy układają listy książek do przeczytania i wedlug tych list je czytają, nowe dokładając bezwzględnie na koniec kolejki, nie rozpraszając się długo wyczekawanymi nowościami i książkami kupionymi z potrzeby zajęcia jakoś czasu pomiędzy czymś a czymś. Nie jestem pewna, czy tacy ludzie naprawdę istnieją, ale jeśli tak będą to ci sami, którzy pisują do siebie na liniowanym papierze, a pastę do zębów wyciskają od samego końca tubki. Za to jak nic istnieją tacy, którzy jak ognia piekielnego boją się książek elektronicznych. Najpierw zasłaniają sie długimi odami do książek papierowych, wychwalając zapach papieru, dotyk, szelest przewracanych stron, że bez tego wszystkiego nie jest to książka. Tyle jeszcze jestem w stanie zrozumieć, przyjąć, że czytanie nie zawsze jest jedynie pchaniem w oczy szeregów literek, bez zwracania uwagi na to na czym te litery się mieszczą - ja przeczytałabym bez problemu wciągającą historię nawet gdyby wydawano ją w odcinkach na opakowaniach środków do czyszczenia kibli - że dla nich to rytuał, a rytuał działa tylko w określonych warunkach. Ale potem są ci, którzy po odach wyzwalają z siebie treny, że  jak nic przez te cholerne ebooki książki zginą marnie i człowiek się cały stanie elektroniczny, a na sam koniec z nich wypadają słowa jak obrzydzenie oraz chęci wyrzucania czytników przygodnie spotkanych czytelników. 

Idzie zima, coraz częściej po powrocie z uczelni, skądkolwiek, z zewnątrz po prostu, napełniam wannę wodą tak gorącą, że wytrzymuję w niej potem najdłużej na przeczytanie jednego średniej długości artykułu. Idzie zima, mój ogródek prawie usechł, podlewam brązowe badylki, Basia pisała, że może uda się im tak przezimować. Idzie zima, słońce wpada do naszego mieszkania tylko około ósmej rano i jedynie w te najpogodniejsze dni. Zostawiam z takich dni notatki na marginesach, boże mój holeszowicki, panno mario letenska - jakie dziś życie jest piękne! We wszystkie inne wychodzę jedynie kiedy muszę, ale i "muszę" jest relatywne.

Spodziewam się śniegu.
Zgadzam się na śnieg.
Zgadzam się na przemijanie.
Oglądam Twoje szale i apaszki i nie mam już żadnej motywacji aby napisać tę książkę.