23.12.13

[światła miasta]

Kiedy tata mnie wieczorem skądś odbiera, to zawsze jedziemy przez centrum. Nawet jak inną drogą by było szybciej. Chodzi o światła. Albo o to, że tata lubi to miasto.

Krok w tył, mam kilka lat i spadł śnieg. Jest go tyle co nic, taka cienka warstwa i kiedy nasz pies staje na nim - niechętnie, patrząc na nas trochę z wyrzutem, trochę żałośnie - to zostaje ciemny ślad łapki. Żadne wgłebienia, łapka w kolorze chodnika. Ale śnieg dalej sypie i dlatego jedziemy do miasta. Wtedy na pewno nie mówiłam do centrum, a nie wydaje mi się żebym mówiła Śródmieście, bo to strasznie długie. Auto parkujemy gdzieś na tyłach, to mogło być na Gałczyńskiego, albo na Kubusia Puchatka, albo zupełnie gdzieś indziej. Nie ma tam za dużo światła, i trzeba jakąś bramą i uliczką dojść do Nowego Światu. Do Nowego Światu, który jest rozświetlony najwspanialej na świecie - mam przecież kilka lat! - i te wszystkie ozdoby i te płatki ledwo-śniegu i wszystko to jest z bajki, cały ten wieczorny spacer. A najbardziej z bajki są rurki z kremem. 

Nie mam pojęcia, gdzie na Nowym Świecie mogli sprzedawać rurki z kremem z okienka.

Dość długo wierzyłam, że w Wigilię o północy zwierzeta mówią. Nigdy nie udało mi się doczekać, więc rano pytałam mamy, czy Kajka coś powiedziała. Kajka była jamniczką i była pięć lat starsza ode mnie. Tak samo wierzyłam, że mój wujek raz do roku rozmawia ze swoim wiejskim zwierzyńcem, kiedy niesie krowom opłatek. Zwierzęcy opłatek różnił się od ludzkiego kolorem, wydaje mi się, że był różowy. Nie jestem tak zupełnie pewna, że choć raz widziałam go na oczy, nigdy nie spędzaliśmy świąt na wsi. 

Nie jestem też zupełnie pewna, że kiedykolwiek przestałam wierzyć, że zwierzęta w Wigilię mówią. To, że nigdy ich nie słyszałam nie jest przecież żadnym dowodem, zresztą jak się ma na coś dowody to nie potrzeba w to wierzyć. 

21.12.13

[kim, czym]

Gdybym miała napisać książkę o moim w życiu w Pradze, musiałabym ją napisać po czesku. Chociaż nie. Musiałabym ją napisać w obu moich językach na raz, tak jak piszę statusy na fejsie, notatki z zajęć i w notesie, tak jak rozmawiam z konkubentem w domu, a z Jani w kinie. Dla wyrażania uczuć ciąglę potrzebuję słów polskich, a dla opisu rzeczywistości potrzebuję czeskich, bo nie znam lub nie znajduję dla nich odpowiedników z drugiego języka. A nawet jeśli czasem znajdę, wydają mi się niewystarczające.

Z tego też biorą się moje problemy dotyczące przyszłości. Wiele osób jest przekonanych, że zostanę tłumaczką, przecież nic poza językiem nie umiem. Tylko że ja nie mogę zostać tłumaczem, tłumaczy się na swój język urodzenia, a ja go koślawię i kaleczę. Niektórzy twierdzą, że kaleczenie własnego języka bierze się li i jedynie z niedbałości i niedostatku patriotyzmu. Cóż, obu tych rzeczy nie mogę sobie odmówić i może niepotrzebnie się wykręcam jakimiś teoriami, popartymi nie zawsze poprawnie wiedzą zdobytą na studiach, może zwyczajnie jestem leniwa i mało przywiązana do tych wszystkich idei ojczyźnianych.

Jeśli nie zostanę tłumaczką, to kim, czym? (sedmý pád*, wyskakuje w mojej głowie automatycznie) Zdaje się, że to pytanie będzie się pojawiało coraz częściej i będzie krążyć nade mną, a ja będę wymyślać jeszcze durniejsze odpowiedzi niż do tej pory. I te odpowiedzi będą kwitowane uśmieszkami, uśmieszkami jeszcze bardziej z góry i jeszcze bardziej o-naiwne-dziecko

A kiedy ja nie wiem i nie wiem. I nawet nie jestem pewna do jakiego wieku jeszcze wypada nie mieć pojęcia, co ze sobą zrobić w życiu..



---------------------------------------------------------------------
*siódmy przypadek, narzędnik

07.12.13

[nieistnienie]

W momencie, w którym przestaliście pytać kiedy wrócę do domu, w którym zrozumieliście, że "do domu" jest w drugą stronę niż byliście przyzwyczajeni, w tej chwili zaczęło się moje dla was nieistnienie. Nie ma w tym ani krzytyny wyrzutu, jedynie stwierdzenie faktu. Faktu, do którego sama dążyłam, jeżąc się i pokazując kły kiedy oblepiały mnie powyższe pytania. Czy w tym samym momencie zaczęło się też wasze dla mnie zanikanie? Czy dla mnie zanikliście?
Zrobiłam z moim życiem coś niesamowitego. Przerwałam jego bieg, wytrąciłam się z kolejnych okrążeń wobec tych samych miejsc, ludzi i zdarzeń, przeskoczyłam na inny tor, gdzie panują inne zasady gry. Nie umiem przeskoczyć z powrotem, zaglądam tylko jakby przez szybę, przez pleksi szkło w okienku na poczcie i niby wiem, co się dzieje, ale nie słyszę dokładnie i jestem zagubiona, jakbym musiała załatwić coś, czego wcześniej nie robiłam. Odpowiadam na zadane pytania jak najzwięźlej i jak najszczerzej.
Wiem, że nie wrócę. Jeśli fizycznie zmienię położenie geograficzne to nie będzie powrót. Przyjedzie któś, kto będzie mną, ale nie będę to ja, która wam zanikła. To może nawet nie będę ja, która to piszę.

Dzieciństwo skończyło się tego dnia, kiedy dotarło do mnie, że już nie ma nikogo kto by uważał, że nie jestem za duża aby dać  mi kalendarz adwentowy. Przechodziłam wtedy przez ulicę.

02.12.13

[definicje szczęścia z ostatniego tygodnia]

1. Awokado. Kanapka z awokado i musem dyniowo-jabłkowym (home made!) i jeszcze z kozim młodym serkiem, albo jeszcze lepiej z serkiem kozim z ziołami. (inspiracja od N.)
2. Góra dobrego masła na świeżej bułce i nieważne, że przecież białe pieczywo nie jest tak zupełnie najzdrowsze.
3. Gęsta kwaśna śmietana, prosto z pudełka, palcem, ewentualnie łyżeczką, jeśli akurat jest jakaś czysta. 
4. Zupa pomidorowa na kacu. Z wyżej wspomnianą śmietaną, około łyżki. (dwie łyżki zjeść przy okazji z pudełka).
5. Na ćwiczeniach z literatury w końcu wyrazić swoje zdanie, że od pewnego momentu w dziejach literatury zastanawianie się, czy wiersz jest wolny, czy niewolny i czy ma rym, a może ma katar, jest sprawą nawet nie drugorzędną. Powtórzyć to dwa razy. Zostać popartym przez jedną osobę i tym samym uspokoić się, że nie jest się samemu wśród tej bandy kretynów, z prowadzącą na czele.
6. W połowie wyżej opisanych ćwiczeń przypomnieć sobie, że tych następnych dziś nie ma.
7. Wrócić do domu wcześniej i znaleźć resztkę śledzi po kaszubsku w lodówce. Zeźreć radośnie, zostawiając konkubentowi zalewę z cebulką.


***
[osobom czesko-rozumiejącym pragnę polecić blog http://zlikatost.blogspot.cz/ gdzie codziennie można przeczytać takie małe definicje szczęścia - klidodarnosti.]