24.07.14

[kino Luna]

Stanęłam ostatnio przed kinem Luna i oskarżyłam je. Ją. Ty za to możesz, powiedziałam bohemizując, za wszystko ty możesz, że teraz jestem gdzie jestem i robię co robię. Z uśmiechem na twarzy i z miłością do miejsca oskarżałam. Przekomarzałam się z nią, bo nic nie mam jej za złe.

Nie mam jej za złe jednego zimowego wieczoru, kiedy na placu Zbawiciela tańczyły płatki śniegu. Niewiele mam w swojej pamięci obrazów piękniejszych niż na okrągłym placu wirujący śnieg, a pod nogami ciemne ślady kroków.
Nie mam jej za złe, nie mogę mieć nawet, tych wszystkich tanich poniedziałków, które spędzałam w chłodnej sali zamiast w szkolnej ławce. Te wszystkie nieusprawiedliwione godziny mogą jej moi rodzice wyrzucać, nie ja. Pulp Fiction widziany trzy razy w ciągu dwóch tygodni dzięki na lewo zdobytym darmowym wejściówkam. Przed Sylwestrem nawet wzięłam ze sobą żonglera, który stał na metrze. Kupił mi potem alkohol na imprezę i zrobił popielniczkę z puszki po piwie, które wypiłam w czasie seansu.
Nie mam jej za złe czerwcowego wieczoru, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Jazdę. Wcześniej z dumnie uniesioną głową minęłam na przystanku tego, który podeptał mi serce w zimie. A od Jazdy się wszystko zaczęło...

Wszystko ma Luna na sumieniu, miłości moje, wagary moje. I pierwszy mój film czeski też. I wiele innych potem. Ma na sumieniu i to, choć już bardzo pośrednio i mgliście, że kiedy wybierałam studia, to Fi zapytała, czy nie mamy w tej Warszawie jakiejś bohemistyki.

Luna może też za to, że wstaję właśnie niemiłosiernie rano - bo przed dziewiątą - ledwo co jem, cośkolwiek na się zakładam i z domu wychodzę. Ulicą idę pod górę, klucz biorę, kluczem drzwi a później okienko otwieram.
Okienko z napisem POKLADNA.

07.07.14

[sztuka odchodzenia]

Pohrávám sobie z myślą, że zamykam za sobą drzwi. Zamykam starannie, a za drzwiami już nic po sobie nie zostawiam. Klucz przekręcam. Mam tę myśl coraz częściej w głowie. Niektórzy bowiem umieją odejść na raz. Pakują co ich, drzwi zamykają, nie wracają więcej. Nie należę do niektórych, należę do tych, co po  kawałku odchodzą, co rzeczy wynoszą po troszku, z nadzieją, że nikt nie zauważy. Wychodzą i wracają, jakby zapominając o wszystkich ukłuciach w mostku, o niewygodnym razem przebywaniu. Do tych należę, co się dziwią za każdym razem, że už to není jako bejvalo, do tych należę, co się tym za każdym razem złoszczą. Na siebie się złoszczą, na naiwność.

Któregoś dnia przestanę już tę myśl w myślach obracać, bo wszystko już będzie wyniesione, puste po mnie pozostanie. Przestanę na zawsze stać w rozkroku. Przestanę się na lotniskach złościć, przestanę już przy wyjmowaniu walizki myśleć o powrcocie. Do odpowiednich urzędów odpowiednie zaniosę dokumenty.

Odejsć od tego, co nazywają ojczyzną, to znaczy odejść też od od ludzi. Niektórzy opanowali sztukę odchodzenia. Ja nie. Czekam aż odejdą oni. Potem zamiotę.
Drzwi zamknę.
Klucz przekręcę.
I będę u siebie, raz na zawsze.