28.10.14

[żegnaj]


Dni się. Z jednego w drugi, w tygodnie. Z zimnego września ciepły październik. Pomyśl, jest dwudziesty października, a my idziemy po wieczornej Kampie - i jest prawie dwadzieścia stopni. A potem - dwudziesty ósmy października i marzną mi paluszki.

Złe sprawy chodzą w nocy. Špatné zprávy chodí jako policie za úsvitu, o świcie przychodzi potwierdzenie. Potem cały dzień mi w głowie brzmi, że rána bych zrušil

Ostatni raz byłam w Ołomuńcu pod koniec września. Siedziałam w kawiarni, którą prowadzą franciszkanki i rozmawiałam z inną zakonnicą, z urszulanką. Gdzie jeszcze doprowadzą mnie poszukiwania śladów po Janie? Marzły mi palce w zimnym wrześniu. Wieczorem podpisałam umowę i stało się jasnym, że ta historia musi być napisana. Nie w mojej głowie, musi być na papierze. Dla innych. Zanim położyliśmy się spać, wszyscy lekko pijani, Vaszek jeszcze ogłosił, że stoimy na początku historii, której koniec jest w Hollywood. Przesadzał, jak zawsze.
Pierwszy raz byłam w Ołomuńcu w maju. To był maj z tych zimnych, kiedy rano wyjeżdżaliśmy, padał w Cieszynie okrutny deszcz, a gdzie indziej i śnieg. Siedzieliśmy wtedy w hospodzie, w której nie byliśmy później już ani razu. Siedzieliśmy tam chyba tylko dlatego że ta pod domem była zamknięta. Niewiele pamiętam, czytałam Radkę Denemarkovą i po raz pierwszy się nią zachwyciłam. Z drugiego pobytu, kilka tygodni później - to wtedy kiedy jadłam najsmaczniejsze morele w życiu - mam zdjęcie, siedzę w przedpokoju u Vaszków przed regałami napuchniętymi od książek. To było trzy, trzy i pół roku temu.

To jest bardzo mało, trzy i pół roku, żeby poznać człowieka. Ja zawsze go widzę jak wychodzi wczesnym rankiem - o czternastej -z sypialni. W rozciągnietym podkoszulku, mrużąc oczy, mrugając niepewnie. Kawa, papieros w palarni. Ja się jeszcze na chwilkę położę mówi. I klucze odjeżdżając trzeba zostawić gdzieś w przedpokoju. Chyba nigdy inaczej. Widzę go jeszcze inaczej oczywiście, na niekończących się dyskusjach w hospodach, czy jak pomału idzie z Benikiem na spacer - nie wiem, kto z nich ciągnie się bardziej. I w mailach go widzę, na kartkach na Święta - zawsze podrowienia od smečky dla smečky, dla stada. I mówię widzę - bo dalej ciężko powiedzieć pamiętam. Trzy i pół roku to mało żeby poznać człowieka.

Właściwie ostatni raz byliśmy w Ołomuńcu w jeden słoneczny październikowy weekend. Niepotrzebnie pożyczałam czarny płaszcz. Było słońce, dużo słońca i dużo ludzi. Kiedy już powiedzieliśmy ostatnie sbohem i ostatnie żegnaj, myśląc raczej na shledanou i do widzenia, poszliśmy usiąść w Ponorce. Czekaliśmy do późna, że może przyjdzie. Ale nie przyszedł.

Więc jednak - żegnaj, sbohem.

05.10.14

[raport z tworzenia]

I znów jest zimno, znów śpię w skarpetach - dziś akurat nie do pary. Nie piszę, znaczy - tu nie piszę, bo o czym pisać? O skarpetkach, o kotach, o pierwszej jesiennej chorobie i pierwszym stresie z lekcji angielskiego? No to nie piszę. Ale tak poza tym to trochę piszę, dziś akurat nie mam natchnienia, więc myślę, że popiszę licencjat. Nie zależy mi na nim specjalnie, w końcu kto to kiedykolwiek przeczyta? Promotor i agresor. Wiec licencjat piszę tak, że sobie rozpisałam plan w podpunktach, co po sobie następuje, że to, to, to i to, a potem analizujemy to i tamto, a na koniec wnioski - o takie. Nawet wnioski mam w skrócie zanotowane. Więc sobie w dniach bez natchnienia piszę te zdania bezduszne.

Kiedy przychodzi natchnienie to piszę naprawdę, ale bardziej notuję. Piszę te zdania, co już przyszły jak mają być i zostawiam miejsca na te, które muszą być pomiędzy. Na cytaty, na do sprawdzenia, na do znalezienia. Mam wyznaczoną ilość, którą powinnam wykonać tygodniowo, żeby się ładnie w terminie wyrobić
.
W tym tygodniu norma niewykonana.