26.07.15

[pierwszy dzień]

Pierwszy dzień nowego życia zaczęłam od analizy ilości wina wypitego poprzedniego wieczoru. Mimo niepewności, czy veltlina piłam raz czy dwa razy, oraz ile tak naprawdę było rulandy, ustaliłam, że było to gdzieś między butelką (jeśli definiujemy butelkę jako 750 ml, a zazwyczaj tak) a litrem wina - czyli nie najgorzej. Szybko oddzieliłam sny od rzeczywistości, równie szybko uznałam, że wszystkie żałosności ostatniej fazy wieczora były jak najbardziej uzasadnione i nie należy się wstydzić. Wstałam więc z łóżka i zajęłam się czynnościami człowieka przeczuwającego katastrofę - dwa ibupromy zanim zacznie boleć, woda z cytryną zanim zrobi się niedobrze. Nakarmiłam koty, otworzyłam okna, spojrzałam w lustro. To ostatnie utwierdziło mnie w mojej pierwszej životní jistotě, a to tej, że jestem krásná. Drugą powtórzyłam sobie na wszelki wypadek, druga jest o tym, że potrafię nieźle gotować i w przeciwieństwie do pierwszej jest moją własną zasługą. Drugiej raczej nie dam rady dziś empirycznie potwierdzić.

Możliwe, że nie jest to wcale pierwszy dzień nowego życia. Że tak naprawdę ten nastąpi za kilka tygodni, razem z dopisaniem książki i wyprowadzką. Albo nawet później, z rozpoczętymi studiami w Ołomuńcu lub też końcem roku, kiedy książka wyjdzie. 

Możliwe też, że nie istnieje żadne nowe życie ani jego pierwszy dzień. To jest ciągle to samo stare życie od dwudziestu pięciu lat. Tylko inaczej.