Po zeszłotygodniowym babim lecie w Ołomuńcu jest już tylko październik, październik bez słońca, październik zimnego powietrza w płucach, kiedy wracam wieczorem do domu. I wracam sobie gdzieś do wiosny, i wyciągam mój wiosenny dziennik. Wiosenny dziennik ma przypisy, bo czytała go Fi. W wiosennym dzienniku jest dużo słońca
***
[25.3.2015]
[pisane w pociągu Praga - Pardubice]
Wszystko to bierze się ze
słuchania muzyki z czasów, kiedy moje nazwisko nie pojawiało się w poważnych
gazetach – nawet jeśli później pojawiło się tam zaledwie kilka razy i raczej
krótkotrwale – kiedy pewnie o tym śniłam, ale nie było jeszcze żadnych planów,
które mogłyby do tego prowadzić. Muzyki z czasów, o których nie powiem, że były
czasami mojej młodości – bo ta mnie jeszcze nie opuściła, czasem tylko oddala
się lekko, przybiera poważniejszą twarz – ale dałoby się je określić pewnym
szczenięctwem, z perspektywy czasu. Z muzyki, która coś z tego szczenięctwa
budzi, przywraca dawną energię i trochę szaleństwa, odrywa nogi od podłoża, a
kolejne kufle piwa od stołu – w kierunku ust. I wszystko to sprawia, że wracam
do domu późno lub wcześnie, bo ciągle zajmuje mnie kolejnej wiosny łyk. Z
tego to się bierze – lecz nie tylko. Bierze się to także z lektur, które
powinnam przeczytać w okresie przed-szczenięcym, nie powtarzać tych, które już
miałam przeczytane i nie zaczynać nowych, jeszcze bardziej romantycznych. Bo
cóż może być gorszego, niż to co płynie z połączenia muzyki, poziomu alkoholu
we krwi i książek zbyt romantycznych i sentymentalnych? Cóż może być gorszego –
i zarazem jaka wiosna może być piękniejsza niż ta, której dni rozmyte są
sentymentem, a wieczory zaostrzone wzburzoną krwią? Może to być wiosna zgubna –
ale mam też już 25 lat i lepiej trzymam się w narzuconych granicach. Zęby myję
całkiem regularnie, a naczynia codziennie wieczorem.
[26.3.2015]
Głupieję z wiosny, głupieję z
zapachu deszczu – Olja mówi není slunce, není jaro
– ale ona nie siedziała dziś rano na słońcu przed kinem – a teraz nie umie się cieszyć
tym powietrzem sugerującym burzę.
Ale żadnej burzy nie będzie. To
jeszcze nie ich pora.
[19.4.2015]
[pisane na porannej weekendowej kasie, kiedy ktoś na barze puszczał Doorsów]
Z wiekiem nie uczę się nic. Miesiąc
po 25 urodzinach dalej nie nauczyłam się nie narzucać się innym. Bezcitnou
suką, która odchodzi rano i nigdy się już nie odzywa raczej w życiu nie uda mi
się być. Właściwie nie jestem pewna, czy choć raz, raz jedyny mi się to udało.
A Doorsi ciągle powodują u mnie
drżenie krwi. A wiosenne powietrze porusza te struny, te zapomniane struny,
kiedy miałam lat 17 i biegłam skrajem lata, te struny, które grają melodię
uniesień i burzliwych przeżyć i zagłuszają każdą poważną i niepoważną myśl. A
wszystkie istotne i poważne sprawy załatwić trzeba na wiosnę. Zamiast leżeć na
trawie wśród stokrotek, zamiast wdychać zapach deszczu w te dni, kiedy wszyscy
pytają i gdzie ta wiosna.
Spokoju duszy na wiosnę nie
zaznam nigdy, nie będą mi oszczędzone porywy serca. Serca lub kundy, ono je to občas v podstatě jedno.
I cała ta sentymentalność i boże mój dzięki
raz jeszcze, że nie pisze już wierszy oraz że dalej podnieca mnie czytanie
Poświatowskiej, tych wierszy tak zmysłowych – i to zmysłowych od zmysłów, od
dotyku, węchu i zapachu skóry nasiąkniętej słońcem – jednocześnie tak bardzo
ocierających się o śmierć. Ono je to občas v podstatě jedno – wiosna, śmierć i pszczoła.
[21.4.2015]
[w metrze, na żółtej trasie. albo w piątce, jadąc z archiwum komunikacji miejskiej]
Za chwilę będą kwitły bzy. Doorsi
prześladują mnie wszędzie, a wszyscy vratní
wszystkich archiwów mnie balí.
[25.4.2015]
[na ławce we Stromovce, łaziły po mnie mrówki]
We Stromovce nie rosną bzy.
Przynajmniej nie przy głównych trasach. I na Letnej jest ich mało. Trzeba
będzie iść, zbierać, o zmierzchu ciąć i udawać, że się nie kradnie Bez trzeba
kraść. Bez się kradnie jak się kradną serca. Z bzu jest szaleństwo, z bzu jest
duszy duszno – i dusza musi się rozbiec szaleńczo, aby nabrała powietrza. Albo
odwrotnie – dusić się przesłodkim zapachem, do szaleństwa.
Myślę o tym jak muszę przestać
myśleć o tej wiośnie, myślę o tym, jak się trzeb zatrzymać, wyprzeć całą tę
rozpustę z głowy. Pracować, uczyć się. Ale mam żółty kwiat założony między
kartkami notesu, z Petřina, a przecież tak nie lubię Petřina – żółty, choć
żółte kwiaty oznaczają zdradę. A może właśnie dlatego?
– oraz czemu w Pradze nie
sprzedaje się konwalii (konwalie są trujące, trzymać je z daleka od kotów!) –
bez i konwalie, wszystkie duszne zapachy maja. Maj jeszcze není – ale przecież ten kwiecień tak
nieuchronnie stacza się w kierunku května.
W jakiś sposób dzięki tym językowym fałszywym przyjaciołom mam květen przez dwa miesiące (przez Stromovkę
przejeżdża pociąg).
Przestań, już przestań, zatrzymaj
to całe szaleństwo zmysłów, jeśli nie teraz, to chociażby zanim to zajdzie zbyt
daleko. Cholerna głodna wrażeń histeryczko – nie zniszcz swojego długo
wypracowywanego spokoju duszy, nie kąp swej duszy w bzie, nie nurzaj.
[mówisz to sobie a przecież nie
chcesz]