ponieważ mylog ostatecznie mnie wkurwił, to niech kurwa będzie, blogger. przynajmniej łatwe to, czytelne to i może się nie zawiesza - zawiesza się? wszyscy będą szczęśliwsi, nikomu się mój mylog nie podobał - tylko mi bedzie smutno, bo zwykłam, bo się przyzwyczaiłam i bo takie inny. ale mnie wkurwił dziś, gdy nie mogłam wylać emocjonalnego rzyga, który mi dziś ciąży od rana i nie daje normalnie myśleć....
a teraz. teraz nawet nie chce mi się mówić.
ale są gdzieś granice tego absurdu, który można znieść. można znieść absurd zabawny, można siedzieć w kawiarni i opluwać monitor ze śmiechu, i obsługa się może dziwnie patrzeć, to nevadí, to nevadí, można nawet z niezrozumieniem na twarzy kłaść się spać, można się przewracać z przeciążenia głowy przez pół nocy, można, to idzie znieść.
ale przychodzą poranki, kiedy wszystko, tak jak powinno, się układa. ale wcale nie zrozumiale. układa się w jakiś burdel, a ja jeszcze robię korekty, i patrz, chuj mnie strzela i nadszczerość, i mówię, już prosto z mostu, wszystko, jak leci. potem przechodzę obok barku z myślą 'jeśli czujesz, że dzień będzie zły, napij się przed śniadaniem'. jednak nie pije, skończył się czas na ciągi.
Ola pyta: "a czujesz się już jak bohater książki Marqueza? Bo ja, jak mi absurd podskakuje, tak właśnie się czuję."
ja mówię: "nie wiem" a potem jeszcze dodaję "a mogę palić w twoim mieszkaniu jointy, gdy wyjedziesz?"
Żona mówi, że mogę, jest w tym najlepsza na świecie. myślę o Was wszystkich, wiem, że Was kocham, naprawdę, nie wątpię, wiem, będzie mi Was brakować.
ale czasem jestem szczęśliwa, że jest Żona. bo są chwile, kiedy zastanawiam się, kiedy stałam się mrchą i pozwoliłam, żeby wszyscy mnie otaczający tacy byli.
czasem jestem załamana tymi, których kocham. sobą już się nie załamuję. nie chce mi się.