22.12.11

[bliskie daleko]

jutro jadę do domu.

właśnie - JADĘ czy WRACAM? który czasownik jest właściwy, czy właśnie ten użyty automatycznie?

po czesku powiedziałabym bez zastanowienia, jadę, ale czy nie jest to spowodowane nieumiejętnością używania czasowinika wracać?

i czy do domu?

mnóstwo pytań. gdzie jest dom? i jeszcze ważniejsze: czym jest dom? i czy w ogóle JEST, istnieje.

.

czasem, jadąc autobusem, starym przegubowcem, który się chwieje pomiędzy praskimi blokowiskami, gdzieś za dworcem Hostivař, zastanawiam się czemu jest mi tak łatwo żyć tutaj, tak zwyczajnie; że wstaję, robię kawę i herbatę, że ucieka mi 17 i wpadam spóźniona 10, nawet 15 minut na zajęcia, bo wyszłam na ten tramwaj, co to zupełnie-na-styk, że tam jestem, siedzę, notuję, mówię, i wracam, gotuję obiad, palę papierosy i wkurwia mnie telewizor, że robię zakupy: dwa jogurty, sześć bułek i pół chleba, coś słodkiego;

czasem w autobusie 271, który jeździ przez takie miejsca, że równie dobrze mógłabym jechać gdzieś przez Bemowo czy inną dzielnicę z nadmiarem powierzchni między blokami, czasem zastanawiam się, jak to jest, tak lekko się przyzwyczaić.

.

nie jestem wcale dzielna. po prostu nie dzieli mnie od Warszawy czy Breslau tych x-set kilometrów. dzieli mnie tylko ekran maleństwa albo telefonu. odległości nie są realne. realne są słowa które sobie mówimy, piszemy.

mogłabym je napisać w liście, na papier i w kopertę. wtedy dzielą nas trzy dni robocze i humory poczty.

07.12.11

[stany zwątpienia]



z Janą to wcale nie jest łatwe.
w jej życiu jest w zasadzie więcej niejasności niż rzeczy pewnych. urodziła się, żyła, zgineła w wypadku. czterech mężów. ilu kochanków? niektórzy piszą o setkach, nie wliczająć kochanek. piątka urodzonych dzieci. ile nieurodzonych? kto to może wiedzieć. pobyt w więzieniu za zaniedbanie opieki nad dzieckiem. kiedy? mam rozbieżne daty.
nie mam z nią łatwo.


jest tyle pytań. jaka była, czy wiedziała kiedy mówi prawdę, a kiedy koloryzuje, zmyśla, kłamie? czy istniało dla niej coś takiego jak wierność? czy naprawdę pozbyła się swojego majątku tak szybko jak jej matka roztrwoniła posag? nie umiała znaleźć stałej pracy czy nie chciała? była naprawdę aż tak nieodpowiedzialna, czy żyła po prostu w jakimś swoim świecie? czemu urodziła piątkę dzieci, skoro o żadne z nich nie potrafiła zadbać...
i mnóstwo innych zupełnie banalniejszych pytań, których nie mam komu zadać.


to nie jest łatwe napisać książkę.
trzeba mieć na nią temat, ten mam. trzeba mieć na nią pomysł, rysuje mi się juz kolejny. trzeba mieć materiały, zbieram je cały czas, i to właśnie nie jest łatwe. bo kiedy następuje ten moment kiedy słowa piszę książkę nie brzmią śmiesznie? kiedy zaczynają być odbierane poważnie, a nie jedynie jako dziecinna przechwałka, gadanie pseudointelektualistki? od którego momentu można liczyć na pomoc prawdziwą a nie zbywanie w stylu ale ja nie wiem czy on będzie chciał z kimś tak po prostu rozmawiać? kiedy kończy się to tak po prostu?

czasem mam wrażenie, że trzeba najpierw coś wydać, żeby powiedzieć że się coś tworzy i żeby świat o tym myślał mniej więcej na serio. debiuty sie biorą z powietrza i drobinek kurzu.