22.12.11

[bliskie daleko]

jutro jadę do domu.

właśnie - JADĘ czy WRACAM? który czasownik jest właściwy, czy właśnie ten użyty automatycznie?

po czesku powiedziałabym bez zastanowienia, jadę, ale czy nie jest to spowodowane nieumiejętnością używania czasowinika wracać?

i czy do domu?

mnóstwo pytań. gdzie jest dom? i jeszcze ważniejsze: czym jest dom? i czy w ogóle JEST, istnieje.

.

czasem, jadąc autobusem, starym przegubowcem, który się chwieje pomiędzy praskimi blokowiskami, gdzieś za dworcem Hostivař, zastanawiam się czemu jest mi tak łatwo żyć tutaj, tak zwyczajnie; że wstaję, robię kawę i herbatę, że ucieka mi 17 i wpadam spóźniona 10, nawet 15 minut na zajęcia, bo wyszłam na ten tramwaj, co to zupełnie-na-styk, że tam jestem, siedzę, notuję, mówię, i wracam, gotuję obiad, palę papierosy i wkurwia mnie telewizor, że robię zakupy: dwa jogurty, sześć bułek i pół chleba, coś słodkiego;

czasem w autobusie 271, który jeździ przez takie miejsca, że równie dobrze mógłabym jechać gdzieś przez Bemowo czy inną dzielnicę z nadmiarem powierzchni między blokami, czasem zastanawiam się, jak to jest, tak lekko się przyzwyczaić.

.

nie jestem wcale dzielna. po prostu nie dzieli mnie od Warszawy czy Breslau tych x-set kilometrów. dzieli mnie tylko ekran maleństwa albo telefonu. odległości nie są realne. realne są słowa które sobie mówimy, piszemy.

mogłabym je napisać w liście, na papier i w kopertę. wtedy dzielą nas trzy dni robocze i humory poczty.

07.12.11

[stany zwątpienia]



z Janą to wcale nie jest łatwe.
w jej życiu jest w zasadzie więcej niejasności niż rzeczy pewnych. urodziła się, żyła, zgineła w wypadku. czterech mężów. ilu kochanków? niektórzy piszą o setkach, nie wliczająć kochanek. piątka urodzonych dzieci. ile nieurodzonych? kto to może wiedzieć. pobyt w więzieniu za zaniedbanie opieki nad dzieckiem. kiedy? mam rozbieżne daty.
nie mam z nią łatwo.


jest tyle pytań. jaka była, czy wiedziała kiedy mówi prawdę, a kiedy koloryzuje, zmyśla, kłamie? czy istniało dla niej coś takiego jak wierność? czy naprawdę pozbyła się swojego majątku tak szybko jak jej matka roztrwoniła posag? nie umiała znaleźć stałej pracy czy nie chciała? była naprawdę aż tak nieodpowiedzialna, czy żyła po prostu w jakimś swoim świecie? czemu urodziła piątkę dzieci, skoro o żadne z nich nie potrafiła zadbać...
i mnóstwo innych zupełnie banalniejszych pytań, których nie mam komu zadać.


to nie jest łatwe napisać książkę.
trzeba mieć na nią temat, ten mam. trzeba mieć na nią pomysł, rysuje mi się juz kolejny. trzeba mieć materiały, zbieram je cały czas, i to właśnie nie jest łatwe. bo kiedy następuje ten moment kiedy słowa piszę książkę nie brzmią śmiesznie? kiedy zaczynają być odbierane poważnie, a nie jedynie jako dziecinna przechwałka, gadanie pseudointelektualistki? od którego momentu można liczyć na pomoc prawdziwą a nie zbywanie w stylu ale ja nie wiem czy on będzie chciał z kimś tak po prostu rozmawiać? kiedy kończy się to tak po prostu?

czasem mam wrażenie, że trzeba najpierw coś wydać, żeby powiedzieć że się coś tworzy i żeby świat o tym myślał mniej więcej na serio. debiuty sie biorą z powietrza i drobinek kurzu.


23.11.11

[i możesz kochać to miasto jak głupi]



przekraczam granicę - gdzieś między Bohuminem a Zebrzydowicami, w Petrovicach, o których istnieniu nie miałabym pojęcia, gdyby nie zajęcia z geografii kulturowej - i nie mogę przestać myśleć po czesku, nie mogę się pozbyć czeskich słów, czeskich konstrukcji. a przecież od Pragi czytam po polsku, Tyrmanda. reakcja obronna? folksczeszka mówi Blond.



Warszawa pięknych dziewczyn... pięknych? przecież gdzie indziej też są piekne kobiety.
Warszawa zadbanych kobiet, ubranych modnie lub po prostu z wdziękiem, z klasą, uczesanych, umalowanych, pachnących... Warszawa z gustem, z takim najprostszym, mówię Beacie popatrz na tą dziewczynę, ona nie jest ubrana wyjątkowo, tylko po prostu ładnie, prawda?, Beata przytakuje, nie rozumie chyba do końca.
Warszawa, gdzie przez chwilę czuję się jak z prowincji - a przecież przyjechałam z kraju, który cywilizacyjnie jest bardziej Zachodem..


Warszawa za szybka dla mnie, już nie nadążam, ten cały plan, na styk, bądź jak najszybciej czy siedzimy tu tylko do 18...
nagle się nie dziwię, że mi w Pradze ozdrowiały wnętrzności. że to wszystko jasne, przecież tam żyję przekonaniem, że wszystko zdążę, bo wszystko blisko, a jak nie to jutro, pojutrze, za rok...
może to przez to, że przyjechałam tylko na chwilę - ale przecież pamiętam, kiedyś też, wychodzę rano i wracam wieczorem, jeśli wracam...



jadę z domu. a może do domu? które to dom? mezipatro.

patrzę w swoje odbicie w szybie. mam różowe, lekko spierzchnięte usta i zielonkawe oczy. skupiam wzrok na odbiciu oka, jakby wyostrzam i za chwilę
moje oko
ja sama
patrzę na siebie z mijającego krajobrazu



zdjęcia późno sierpniowe, Zorka nad Wisłą, warszawski zmierzch.

15.11.11

[w drodze na wydział]



Praha poranna, w listopadowym słońcu - które ma siły tylko tyle, aby się przebijać przez mgły wiszące nad miastem. nie aby dać tę odrobinę ciepła.





mgły, przegęste mleko, o którym czytałam kiedyś w wierszach, we wspomnieniach, u Ripelliniego. mgły, od których Praha jest jeszcze bardziej jak z bajki, jeszcze bardziej pastelowa, rozmyta, nieokreślona.wrażenie.
ludzie bez serca, znaczy ci niesentymentalni, niecukierkowi, mówią, że to smog. w dni bez słońca przyznaję im rację. Czechy pokrył smog, wieczorem, wracając z jogi widzę nie dalej niż do trzeciej latarni...







poniedziałkowe zajęcia, przez jedno z okien zerkam na Hrad, z innego kąta widać patynową kopułę malonstranskieho Mikołaja, czerwone dachy kamienic i ciemną spokojną linię wzgórza. i niebo. ani błękitne, ani białe, ani szare. nieopisywalne dla córki daltonisty
z drugiego Umprum muzeum, sztuka użytkowa, w złotym neorenesansowym budynku. myśli gdzieś obok Jany i Bondiego. podobno z trzeciego piętra muzeum najlepiej widać cmentarz żydowski. nie wiem, jeśli się wychylić z okna sali 304 widok też niczego sobie.



Pochybujte, chcete-li, o osobě, která vás miluje, ale nikdy nepochybujte o lásce samé
romantyzm na murach Pragi...

31.10.11

[z pytań pomiędzy notatkami]

Praga była świetnym marzeniem.
czy jest świetnym życiem? czy tutaj po prostu nie jest jak wszędzie? czy nie tracę zachwytu, naiwnego zachwytu, tego zachłystania się? budzę się rano, turlam się na twoją stronę łóżka, ty przytulasz mnie z gracją niedźwiedzia, ciężka łapa opada na mój bok. potem wstaję, idę do kuchni, za oknem Praga. robię herbatę. czy nasze mieszkanie to też Praga? czy to jakieś mezipatro, półpiętro, stan zawieszenia.
w tych ścianach mówimy innym językiem, gotujemy inne potrawy. nasze książki są pół na pół, czeskie i polskie. oglądamy polskie seriale i czytamy czeskie gazety. jadę na uczelnie i zdaję sobie sprawę, że cały weekend praktycznie nie rozmawiałam po czesku. sprawdzam tekst, który piszę, znów bohemizmy.




***

w mojej grupie jest Chinka.
jak bardzo jesteśmy ograniczeni językiem. kiedy cudzoziemiec w sklepie mówi łamanym polskim, pomału, capslockujemy wypowiedź, używamy słów najprostszych, słów nieodmienionych. do ludzi, którzy nie znają naszego języka mówimy gorzej niż do dziecka. nasza Chinka wygląda jak kukiełka, szmaciana laleczka. nie zawsze ją rozumiemy, ona często nie rozumie nas. jedna z nas traktuje ją jak matka, zabiera na herbatę na koncerty, czasami mówi o niej chudáček, biedactwo. matkuje jej. część prawie wcale z nią nie rozmawia. a potem wracam do domu i na jej blogu czytam jej wiersze, które pisze trochę koślawym, prostym czeskim. o samotności...
jak bardzo jesteśmy ograniczeni, czy można się przełamać? czy ja sama jestem w stanie kiedyś bez opiekuńczych odruchów usiąść z nią gdzieś i pogadać, zwyczajnie? czy może już to myślenie, że powinnam to spróbować, jest takim odruchem?




***

kiedy nie mogła pisać, Sylvia Plath gotowała.
a przynajmniej tak to wygląda w filmie. to nie jest istotne, czy to prawda, czy nie. równie dobrze mogła wtedy posprzątać mieszkanie, iść na zakupy, poukładać rzeczy w szafie według kolorów.
odkrywam, że planuję co będzie na obiad, planuję wyjście na zakupy. ta jesień ma smak śliwek, trzy weekendy knedli ze śliwkami, ciasto ze śliwkami... to jedzenie nie ma nic wspólnego ze zwykłym głodem. przecież w zamrażarce są pierogi, przecież można kupić słoik sosu i zrobić makaron. szorowanie wanny i kafelków nie jest częścią cotygodniowych porządków. po prostu mam kryzys, nie mogę napisać tekstu, czuję się głupsza, brzydsza, znów zrobiłam awanturę o pierdołę, cokolwiek. popatrz kochanie, zrobiłam ugotowałam sobie poczucie użyteczności
Sylwia Chutnik pisze o prostych kobietach, których sensem jest wypucowanie mieszkania. w Dużym Formacie dziewczyna z wyższym wykształceniem opowiada jak z frustracji szoruje fugi szczoteczką do zębów. czy to tylko nasze, kobiece? czy meżczyźni też w taki sposób zasłaniają sobie problemy? czy mężczyzna spędzi dzień w kuchni, żeby udowodnić sobie, że coś potrafi? a raczej, że potrafi chociaż tyle? że chociaż do tego się nadaje...


***

i jeszcze inne tematy, jeszcze Sarajevo, jeszcze Radka Denemarkova w całości i na kawałki, jeszcze o tym, jak z niczego nic się okazało, że to już pół roku nam minęło i co ja na to, i jeszcze jak się różni jedna samotność od drugiej, i jeszcze dlaczego tak naprawdę nie piszę skoro mam tyle tematów, dlaczego nie prowadzę chociaż notesu, tylko zapiski po środku wykładu z teorii literatury, której nie cierpię i dlaczego właściwie jej nie cierpię...

[na zdjęciach grochowska tęcza z początku lipca na lekko prześwietlonym filmie]

22.10.11

[tęsknota]

kiedy zamiast robić coś produktywnego - tekst przecież leży rozgrzebany już od dwóch tygodni na pewno, już tam wszystko jest, ułożone, tylko poskładać, tylko napisać tylko zarobić -

kiedy zamiast robić coś bezproduktywnego - knajpa jest zaraz pod domem, starczy założyć sweter, szalik, buty, kurtkę, czapkę, rękawiczki, gdzie torebka, czy jest portfel, starczy wstać i zejść na piwo -

kiedy zamiast poczytać
zamiast coś obejrzeć
zamiast zrobić pranie, posprzątać w kuchni, zjeść kolację, wypić herbatę, zapalić papierosa, w końcu można w mieszkaniu -

zamiast zrobić cokolwiek innego się leży
przegląda zdjęcia
ogląda nagrane kiedyś filmiki, nagrane właśnie po to żeby na taki moment były, nagrane bo przecież będziesz tam zupełnie sama, bez nas

to wtedy jest tęsknota.

moglibyście przyjechać.
albo coś.

05.10.11

[moja mama]

moja mama powoli się przyzwyczaja do mojego wyjazdu.

nie dzwoni już trzy razy dziennie. dzwoni wieczorami, na chwile. ba, nawet jak mówię, że dziś właśnie siedzimy na piwo, a jutro od siódmej jesteśmy w teatrze, więc raczej po 22 telefony to mówi:

to się umówmy na telefon na środę.

no to jej puszczam sygnał, bo mam nagle dziurę między zajęciami. bo pierwsze pani skończyła po 25 minutach, gdzie po raz czwarty zostaliśmy odpytani skąd jesteśmy, ile czasu uczymy się czeskiego, kto z nas ma czeską maturę, już nie mówiąc o dociekaniu, które to imię i jak się mówi jeśli chodzi o koleżanki Wietnamki - chociaż one od razu podają też swoje czeskie imiona... następne zajęcia były z tą samą panią, w tej samej sali - ale za dwie godziny. więc dzwonię do mamy. mama pyta, czy czegoś nie potrzebuję, bo jutro przyjeżdża Agata...

przyjazdy. najpierw przyjechała Ola, po raz pierwszy. wysiadła na dworcu z wielką torbą pełną pierogów. i z kawałkiem pasztetu. i czymś jeszcze, czego mi brakowało. Ola przyjechała też dwa tygodnie później. więc mama znów do niej pojechała.

nie obciążaj jej, bo jedzie przez Wrocław i sama, tym razem T. tego za nią nie poniesie.

dobrze dobrze, parę rzeczy tylko. leciutkich.

kiedy Ola w niedzielę wieczorem wysiada z autobusu, pytam od razu, co moje. parę rzeczy to opasła książka kucharska, dwa słoiki powideł i faktycznie - te leciutkie.

Agata pisała, że moja mama przyjedzie do niej wieczorem. ma jej dać tylko leki i trochę powideł.

zobaczymy jutro na dworcu.

01.10.11

[skarb pod mostem]

w Gdzieś dalej, gdzieś indziej, które właśnie przed chwilą zamknęłam, skończyłam, Dariusz Czaja przytacza fragment z artykułu Eliade, który znów streszcza historię z Opowieści chasydzkich... w każdym razie brzmi to tak:

Ajzyk z Krakowa we śnie otrzymał polecenie pójścia do Pragi, gdzie pod wielkim mostem prowadzącym do królewskiego zamku miał odnaleźć skarb. Sen powtórzył się trzy razy i rabin postanowił udać się w podróż. Przybył do Pragi i odnalazł most, ale był on pilnowany dniem i nocą przez strażników, tak że Ajzyk nie odważył się pod nim kopać. Jego nieustanne krążenie zwróciło uwagę kapitana straży, który zapytał go przyjaźnie, czy czegoś nie zgubił. Rabin, człowiek prosty, opowiedział mu szczegółowo swój sen. Oficer wybuchnął śmiechem: "Biedaku - rzekł do rabina - naprawdę zdarłeś całe buty, przychodząc tutaj po prostu z powodu snu, czy tak?". Okazało się, że oficer również usłyszał głos podczas snu: "Mówił wciąż o Krakowie, każąc iść tam i szukać olbrzymiego skarbu w domu rabina Ajzyka syna Jekiela. Skarb miałem znaleźć w zakurzonym wgłębieniu za piecem". Jednakże oficer nie dał wiary głosom słyszanym we śnie. Był racjonalistą. Rabin skłonił się nisko, podziękował mu i pospieszył do Krakowa. Odnalazł zamurowany schowek za piecem i odkrył skarb, który położył kres jego biedzie.

historia mnie zachwyca.

i jednocześnie jest w niej coś strasznie niepokojącego.

25.09.11

[histeria]

przestań histeryzować!

to chyba usłyszał już w życiu każdy. a może jedynie każda? bo przecież histeria jest kobietą, jest macicą podchodzącą nam do gardła, kulą, której nie można pozbyć się inaczej niż krzycząc. żeby się nie udusić.

histeryczka!

ten bezduszny zarzut, bo przecież każdemu - a może tylko każdej? - zdarza sie krzyknąć o ten jeden raz za dużo, zamknąć drzwi trochę za mocno, wybuchnąć płaczem niby z pierdoły, a tak naprawdę z przeciążenia. ale żeby od razu mówić, że to histeria?! tak okrutnie?!

.

przecież histeria, czy raczej nerwica histeryczna, to choroba. mój syn by mnie poprawił, że nie choroba, tylko zaburzenie osobowości. ale to mniej istotne. bardziej istotne, że histeryk wcale nie trzasnął tymi drzwiami, żeby było teatralniej, nie milczy, bo tak mu wygodniej, a kiedy się już odezwie - to krzyczy i naprawdę nie wie, co konkretnie.

potem nagle cichnie. czasem wychodzi i chodzi bez sensu. czasem jedzie w środku nocy do kogoś, staje o pierwszej w nocy w drzwiach i mówi:

zrób mi proszę herbaty.

później jest otępiały. czasem wcześniej coś łyknie, i jest otępiały jeszcze bardziej. próbuje sobie przypomnieć co powiedział. nie pamięta. a jeśli coś pamięta, nie potrafi zrozumieć dlaczego. później wraca. chce przeprosić, chce się wytłumaczyć, ale nikt nie słucha.

znów poranił wszystkich dookoła, znów był egoistą. znów słyszy:

bo najłatwiej to nawrzeszczeć i wyjść.

i już nic nie można zrobić.

czasem pamięta ten dziwny stan, kiedy stał na środku pokoju, machał rękami i wrzeszczał, klął. tylko pamięta, że był jakby obok, że widział się z zewnątrz i zupełnie nie rozumiał, czemu to robi. przecież oni nie zasłużyli, przecież chcą pomóc. tylko że był obok, nie miał wpływu na to, co się dzieje.

czasem chce wszystko naprawić więc zaczyna się na wszystko zgadzać. robi rzeczy jakby na pokaz, coś posprząta, coś przyniesie, jest w łóżku całkiem inny niż przed tą całą awanturą.

nawet wbrew sobie. nawet jeśli nie chce. podkłada się. bo bardzo chce wszystko naprawić. ale nie umie o tym mówić, właściwie to się wstydzi, jest przecież inteligentnym wykształconym człowiekiem, przecież się nie przyzna, że gwałci sam siebie. psycholodzy i psychiatrzy pytają o dzieciństwo, wszystkiego szukają w dzieciństwie. ale ono było w porządku, normalna rodzina, kochający rodzice, żadne bzdurne wymagania, przelewanie ambicji. jeśli coś było nie tak, to że czasami następował taki wybuch, że dziecko leżało na ziemi i krzyczało. tak samo jak teraz.

a histeryk chce być cholera jasna szczęśliwy. tylko sam sobie w tym przeszkadza. jest w jakimś beznadziejnym błędnym kole, jest atak, jest poczucie winy, są próby naprawienia relacji, uległość, a potem wyrzuty sumienia, frustracje, że znów sam siebie niszczy.

powinien zapewne być sam, żeby nie krzywdził innych. ale potrzebuje innych. potrzebuje jak powietrza. potrzebuje, żeby mu dali jakąś wartość. bo ataki mu całą wartość niszczą.

.

histeryk bardzo by chciał kiedyś spotkać kogoś, kto cierpi na to samo. żeby wiedział, że nie jest sam. że ktoś rozumie.

18.09.11

[spacer po olszańskich cmentarzach]

według Wikipedii po polsku mówi się 'cmentarz olszański', kiedy po czesku są hřbitovy, cmentarze. poszliśmy na spacer na jedną z części, w numeracji od II do IX, i na żydowski.

na tych cmentarzach leży około 2 miliony ludzi.

to więcej niż żyje dziś w Pradze mówisz.

12.09.11

[pierwsze dni]

.

jak się nie notuje, to nie da się tych pierwszych dni uchwycić.

.

właściwie to żadnych pierwszych dni nie było.

przyjechałam, władowało się te kartony do mieszkania. wyjęłam tylko filiżankę, którą kilka lat temu dostałam od Monik, wyjęłam tylko czajnik, zagrzałam wody. wypiłam pierwszą herbatę, stojąc w otwartym oknie, patrząc na holeszowickie domy, w głąb naszej ulicy, stałam, piłam herbatę, paliłam papierosa, M. z tatą gdzieś parkowali samochód. piłam tą herbatę i nie mam pojęcia o czym myślałam, co czułam.

poszliśmy na spacer, wypiliśmy piwo, miałam pierwszy sen w nowym mieszkaniu: sen był głupi, obudziłam się i pomyślałam, że co to znaczy taki sen w takim miejscu, a potem śniłam następne sny i zrozumiałam, że moje sny są wszędzie takie same, tak samo niezrozumiałe, popieprzone i nie mają nic-a-nic wspólnego z tym co tutaj. tata odjechał, ustawiliśmy meble, poszliśmy na kawę-herbatę do kawiarni obok, sprawdziłam pocztę, coś może napisałam. dalsze dni były takie same - coś ustawialiśmy, coś kupowaliśmy, piliśmy herbatę na dole, czekaliśmy na internet w domu...

nie było żadnych pierwszych dni. po prostu zmieniłam miejsce i to co było neuvěřitelné stało się codzienne. że wstaję rano, za oknem jest Praga, że jem śniadanie przy naszym okrągłym stole, patrzę na ulicę - ulicą idzie starsza pani w czarnym, niesie jakieś siaty, pod kwiaciarnią stoi trzech mężczyzn, jeden opiera się o samochód, przechodzą jakieś dwie młode panny, gdzieś jeżdżą samochody, gdzieś słychać tramwaje, ktoś wietrzy pościel, komuś wywiało firankę za okno...

i o czym tutaj?

o targu, o hali 22, gdzie są warzywa? o pralce, wariacie od internetu? o tym, że zdążyłam już być chora? no, o czym?

04.09.11

[notatki z drogi]

z maili:

Jesteśmy teraz w Paczkowie, będziemy jeść obiad - i może już tutaj przekroczymy granice? Chociaż tata teraz mówi że nie. Nie śpieszymy się, dobrze się jedzie, spokojnie, to tak sobie jedziemy Pieczywo wiozę, Ola rano przyniosła. Za oknem przebiegły dziewczynki na ludowo/folkowo, potem przeszedł rycerz. W kantorze korony sprzedawalo nam starsze małżeństwo. Wiesz. Wiozę kosowsko tureckie naczynko do parzenia kawy. Znaczy jest tureckie, ale z Kosowa. Czy jakos tak.

Śmieszne to miasteczko.

z notesu:

droga, gdzieś między Nachodem a Hradcem: św. Nepomucen na kolumnie, przed polem kukurydzy.

miasto, Jaroměř, stajemy na chwilę, obok wystawa výtvarného kroužku, prace dzieciaków z základky w Ostrově, grafiki, strasznie fajne. naprzeciwko fotoatelier z pięknym szyldem.

.

.

[notatki i notateczki, krótkie zapiski, niby nic nie warte, ale miło się potem czytam. gdy otwieram mój notes widzę zdanie z dnia w którym zapłaciłam za egzaminy wstępne na UK. teraz to jest realne napisałam. teraz siedzę tutaj, zostało mi ostatnich kilka stron i teraz to jest wszystko naprawdę rzeczywiste. wszystko jest rzeczywiste w naszym mieszkaniu, gdzie moje sukienki wiszą w szafie obok twoich koszul, w naszym mieszkaniu z angielską umywalką.]

01.09.11

[głowa, notatka przedwyjazdowa]

poddaję się. już zupełnie nie wiem co jeszcze mam zrobić, co zostało. na środku pokoju stoją pudła i torby. większość pakowałam w ten weekend, było tego mniej, mniej, mniej! nie jestem w stanie określić co jest niepotrzebne. na pewno nie wszystko jest niezbędne. ale nie potrafię nic zostawić, będzie czegoś brakować jeśli zostawię.

nie zmieniam miejsca pobytu.

zmieniam dom.

zostało mi około 12 godzin tutaj. jestem w rozsypce, niby wszystko przygotowane, a ja jestem pewna, że czegoś bardzo, bardzo ważnego brakuje. w głowie pustka.

[w głowie właśnie mnie coś zakłuło, pewien niepokój, zupełnie niezwiązany z przeprowadzką. mój kot urządza sobie plac zabaw wśród pudeł, a mnie dręczy ten niepokój, chociaż wiem, że jest kretyński, bez sensu, że skąd mi się biorą takie pierdoły!]

głowa też mnie boli. chcę spać. a muszę jeszcze tyle załatwić.

.

.

głowy chyba zapomnę.

28.08.11

[krótka historyjka o strachu]

ten moment,

kiedy z oczu nagle ciekną mi łzy. nie łezki, ale dwa strumienie, zupełnie niekontrolowane, siedze - rozmawiam z kimś, piszę coś, coś czytam - i nagle dwie krople, jedna za drugą, ściekają po policzkach, kapią na bluzkę, na stół, na ręce, na klawiaturę. niekontrolowane - jestem przecież spokojna? - nie jestem.

nie jestem, łzy ciekną dalej, myśli zaczynają się kręcić, szloch, wstaję, idę do kuchni, robię coś, myśli wybuchają, jeden wielki słowotok w głowie, wyrzut, krzyczę - w głowie wyrazami - na zewnątrz bełkotem.

nie mogę złapać oddechu

wyję. wyję przestraszliwie, łapię oddech - duszę się, trzęsę się, to wycie, już nie myślę, chcę tylko oddychać, tylko spokojnie oddychać tylko tylko.

to nie pomaga.

potrząsa mną. raz drugi. zawisam nad kiblem.

pierwszy raz w życiu rzygam z przerażenia.

.

.

leżę na podłodzę, już oddycham. chciałabym, żeby ktoś przyszedł. teraz.

22.08.11

[odrywanie]

żeby nie myśleć o przeprowadzce, o tym całym Teraz, budzę się rano i czytam Gdzieś dalej, gdzieś indziej Czaji. potem z niczego myślę o Bałkanach, to chyba to, że ktoś wrzucił, że był gdzieś - w jakiejś Czarnogórze czy innej Serbii, może dlatego że wczoraj opowiadałam mamie jak mój syn jechał tamtędy stopem... ale raczej po to, żeby nie myśleć o Teraz, więc oglądam sobie zdjęcia z Sarajeva, więc znalazłam już pociąg z Budapesztu, więc wymyślam sobie CEEPUS tam i oglądam plan sarajewskiej slawistyki...

kiedyś w pociągu EC Praha, w tym pociągu, którym od września zrobiłam już 8450km, poznałam kobietę, która mieszkała w Pradze już trzy lata. przyjechała tam z Holandii czy innej Anglii, gdzie poznała swojego męża, Czecha, i tak mieszkają, już trzy lata. powiedziała mi, że to już długo bardzo, że powoli trzeba się ruszyć, znaleźć nowe miejsce... że raz się człowiek ruszy i potem ciągle szuka miejsca, gdzie trawa jest ładniejsza i wygodniej rozstawić tam namiot.

...

jest późny wieczór kiedy przechodzę przez przejście, w przejściu gra Judasz z Gośką, poznają mnie. Gośka mnie ściska albo ja ściskam ją. pyta co tam? ja mówię wyjeżdżam, do Pragi, na studia, na długo, mam tylko 15gr w drobnych.. Gosia mówi dawaj, na szczęście, powodzenia! nie wiem co grali, może jak to oni, "Zabierz mnie stąd"...

[to jest siedem lat, od tamtego popołudnia, kiedy Biedronka grała "Nadzieję", a ja usiadłam obok, a potem pilnowałam komuś szczurka, a potem poszłam na pomidorową do mleczaka i na Stare, i tak dalej...]

...

siedzę na schodach, zasięg jest tylko tutaj, wokół podwarszawska wieś, wszystko pachnie późnym sierpniem, łąką, i wiem, że to wszystko się kończy, na jakiś czas, nie wiem, na ile. może na rok, może na trzy, może na zawsze. trzy lata mówi barman w Huśtawce to cholernie dużo czasu. jest mi śpiąco, jestem zmęczona, papierosy zostały na tarasie, płaczę. płaczę, wyję, czuję się tak cholernie sama i tak cholernie już-nie-tutaj, tak bez sensu jeszcze-nie-tam. przemykają mi się różne zdania z ostatnich wieczorów, nocy, rozmów. jedziesz tam zupełnie sama. znaczy będzie twój facet i jacyś znajomi z Pragi - ale ej, będziesz tam zupełnie bez nikogo z nas! i inne - toasty, uściski, prezenty... i te irytujące zdania wypowiedziane jakby nie w czas, jakby za późno - a może dobrze, że właśnie teraz. jestem zmęczona i płaczę, Ola pisze, żebym po prostu szła spać.

...

.

żegnanie się jest niewiarygodnie ciężkie i bolesne. i w dodatku nie udało się go przeprowadzić na raz, jednego wieczoru, wszytkim gromadnie powiedzieć cześć i pa! i wyściskać wszystkich i po prostu zniknąć. nie dało się, więc na raty, i każde spotkanie rwie i boli, i z każdym ma się nadzieje, że nie ostatnie...

.

.

chciałabym już znać datę i godzinę odjazdu.

18.08.11

[dzień po dniu]

- czekaj, czyli będę się budził rano, wychodził na ulicę - i będę w Pradze?

- nie, słońce. będziesz się budził i będziesz w Pradze.

- i tak dzień po dniu?!

nasze rozmowy to mieszanina przerażenia i radości.

dostaję od Basi list. Baś miała napisać jak to było się przeprowadzać do innego miasta. Basia napisała:

Miałam ci pisać o przeprowadzce - ale ja nie pamiętam przeprowadzki. Serio. Pamiętam, że byłyśmy z tydzień wcześniej z mamą i młodą, sprzątałyśmy mieszkanie. [...] To było tydzień wcześniej, samej przeprowadzki nie pamiętam. Pakowania, rozpakowywania i reszty. Pamiętam tylko że kiedy byłam już sama, to usiadłam w kuchni i rozpłakałam się. Było tak samotnie, Karol z Tomkiem mieli przyjechać następnego dnia. [...] Wyłam i wkurwiałam się, że radio słabo odbiera, pokręciłam coś i usłyszałam "Mrs Brightside" - chyba tak to się nazywa. [...] ubrałam się i poszłam do sklepu po fajki i pończochy. To była sobota.

to niby nie pomaga, bo dalej nie wiem jak to było.

ale z drugiej strony wiem, że dalej było dobrze.

więc damy radę.

.

.

ostatnie dwa tygodnie w Warszawie. potem już nie będę się budzić na Pradze.

będę sie budzić w Pradze. dzień po dniu.

09.08.11

[śniadanie z tokajem]

kiedyś zastanawiałam się - to było gdzieś na początku bycia z Blondem, czyli dawno - skąd się u mnie wzieło picie tokaja - którego teraz już nie piję, bo rzygam. Blond uparcie twierdził, że ludzie zaczynają pić tokaja, bo to napój artystyczny. [swoją drogą, czy nie powinno być 'pić tokaj'? zaczynam mieć problem z genitivem ostatnio]. chyba jednak chodziło o to, że był zwyczajnie tani.

...

szczególnie tani był ten kupowany o 8.30 na placu Szembeka w nocnym - ostatnio ktoś mówił, że już go nie ma. a może wcale nie był tani, tylko był blisko i nikt nie pytał o dokumenty.

któregoś dnia - to były już wakacje, zaraz po gimnazjum, i na pewno czwartek, bo wstęp do Zachęty był za darmo, a ja właśnie popołudniu szłam na wystawę Sudka. było rano, zdecydowanie za rano, żeby w wakacje w ogóle się ruszać z łóżka. ale ja się ruszyłam, stałam w korytarzu w mieszkaniu Moniki, była tam Aga, a ja stałam i patrzyłam się na pustą butelkę po tokaju.

zapytałam tylko:

- Iść po następną?

albo nawet po prostu oznajmiłam, że idę.

-To ja zrobię jajecznicę!

krzyknęła Monika, a my wyszłyśmy.bardzo rano, grochowskim wakacyjnym porankiem, po butelkę wina, które podobno nie jest do końca winem, ale na pewno służy dla artystów. byłyśmy wtedy w jakiś sposób artystkami! ja robiłam zdjęcia zenitem, pisałam pierdolety na F. i na wszystkich możliwych skrawkach papieru, na blacie biurka... Monik zajmowała się graniem przed światem kompletnej kretynki, w dodatku z powodzeniem takim, że całkiem możliwe, że do tej pory niektórzy o niej tak myślą.

poza tym - piłyśmy tokaja do śniadania, do jajecznicy i tostów.

miałyśmy też inne życiowe plany. na przykład miałyśmy jechać do Rzymu. przez Pragę, oczywiście, bo już wtedy zaczynałam się robić upierdliwa na tym punkcie. pamiętałyśmy, o której rano odjeżdża z centralnego pociąg do Wiednia, a z Wiednia miało być jakieś świetne połączenie prosto do Rzymu. możliwe, że faktycznie było. albo nawet jest dalej. to nie było istotne, bo stojąc na pasażu Wiecha - oczywiście tym starym, sprzed remontu - doskonale widziałyśmy Bazylikę św. Piotra. zwłaszcza spod Alberta.

...

nie pojechałam nigdy do Rzymu. teraz planuję Sarajewo. nie wiem, czy do Rzymu da się przez Sarajewo albo na odwrót, ale jakoś to wymyślimy.

08.08.11

[gdzieś dalej, gdzieś indziej]

wyjazd niedługo, za trzy tygodnie i kawałek. co mam niezałatwione? nawet nie wiem. sprzątam pokój. znajduję starocie, mam wielki karton do piwnicy z napisem 'sentymenty'. im jestem starsza, tym mniej stron zapisuję. znalazłam parę szkiców różnych tekstów. można by tutaj coś wrzucić, no można. dopisać parę linijek, coś przepracować...

całe lata zapisywałam tysiące myśli w notesach-pamiętnikach, na skrawkach, biletach, ulotkach, brzegach gazet. to wszystko wymaga przejrzenia. właściwie wymagało, już dawno, bo teraz większość jest w wielkim zaklejonym pudle 'sentymenty'. parę skrawków w kopercie, w kartonie, któy emigruje. leżą tam, zdania, półzdania, obok biletów z koncertów, obok biletów pkp do krakowa, wrocławia, lublina i innych miejsc, gdzie przez ostatnie lata jeździłam. jestem chomikiem, wszystko jest ważne.

czemu to jedzie? bo stanie się częścią kolejnego notesu, robionego na zamówienie u Deaf Messengera. zamiast przypadkowych 'śmieci', które zwykle u niego są będą te zachomikowane tony papieru.

.

.

.

'w domu' jest coraz mniej określone miejscem. tutaj już wpół spakowana w kartony, tam mnie jeszcze nie ma. Kde máme ruce pod hlavou, tam je ten večer naše »domů«.

'w domu' to jest tam, gdzie zasypiamy razem.

wszędzie indziej jest na chwilę, w rozdarciu, gdzieś dalej, gdzieś indziej...

01.08.11

[sen o Warszawie]

1. w końcu czytam "Złego" Tyrmanda. możliwe, że nie istnieje pisarz bardziej warszawski. "Zły" jest kryminałem, ale to jest najmniej interesujące w tym wszystkim. jestem na stronie 71 z około 650 i mam szczerze gdzieś, czy zagadka się rozwiąże, czy nie. jest mi z tym dokładnie wszystko jedno.

Żyjemy tu, w Warszawie, życiem tramwajowym. Znaczy to, że w naszej warszawskiej epoce tramwaj wzrósł się do roli symbolu. [...] Przepełniony irracjonalnie tramwaj warszawski stanowi doskonały odczynnik, przekonujemy się w nim codziennie jacy jesteśmy [...].

takie i masa innych zdań. opis kolejki do trolejbusu - zawsze lubię jeździć w Lublinie trajdkami, bo u nas już, cholera, nie ma. opis warszawskiego śniegu, który nigdzie nie potrafi tak szybko i tak beznadziejnie zmieniać się w brudne, dręczące błoto. że warszawiaka można poznać po specyficznym "l" i siedze wieczorem i mówię różne słowa, które mają "l" i nie rozumiem.ale przypomina mi się Lenka, moja praska nauczycielka czeskiego, która na ćwiczeniach wymowy stwierdziła, że mam jakieś dziwne to el.

Blond będzie się dalej kłócił, że to zupełnie inna Warszawa, ta teraz, a ta co opisuje Tyrmand. że tamta to stylowa, że czuć jeszcze tą przedwojenną... a potem jeszcze napisze, że w "Dzienniku 1954" Tyrmand wyklina komunikację miejską, że żadnych zachwytów nad warszawskim tramwajem tam już nie ma. i to właśnie mnie najdobitniej przekonuje, że pan Tyrmand był pisarzem warszawskim, tak bardzo stąd, jak można być stąd. i że zachwyt w jednym miejscu nie wyklucza kurw na prawo i lewo w innym.

.

2. śnił mi się dziś jazzclub. był w Warszawie i był przedwojenny. znajdował się gdzieś w okolicach Marszałkoskiej, na ulicach na tyłach, gdzieś między placem zbawiciela a unii lubelskiej; w budynku do cna funkcjonalistycznym, który wyglądał jak brnieński Pałac Alfa.

Pałac Alfa w Brnie od przodu wygląda tak:

w moim śnie miał jeszcze wypukły szyld - a na nim napis BAR ZOO. możliwe, że to nie był 'bar' ale 'klub' czy 'club'. właściwie nie wiem, jak przed wojną nazywało się takie lokale. w Pradze wszystko było kawiarnią, a u nas? ktoś coś?

pomiędzy słowem BAR [zostańmy już przy tej opcji] a ZOO, narysowana była kapela. nie taka sobie kapela, tylko po prostu jazzband. ale to nie był też zwyczajny jazzband, tylko cholerna dzika kapela prosto z zoo. nie pamiętam dokładnie, ale pewnie z krokodylem-saksofonistą, bo przecież wszyscy wiemy, że krokodyle są w tym najlepsze.

w pałacu jest pasaż, i ten pasaż w Alfie wygląda tak:

w moim śnie tak samo, na wysokość dwóch poziomów, ale po środku - zamiast korytarza - stoliki. nie byle jakie! tam był po prostu stolikowy okręt!

mój mało ambitny rysunek przedstawia to tak:

dwupiętrowa, drewniana konstrukcja, wyglądająca restauracja na promie - tylko bez pływającego dołu. na przodzie, na podeście grał jazzband. nie miał chyba głów zwierząt, jak na szyldzie, ale na pewno zwierzęco zasuwał jazz. stoliki, piękne zwisające lampy, latarnia na górnej części. ludzie, mnóstwo ludzi.

i główny drink z karty - żubrówka z rumem. ktoś chętny na sprawdzanie?

.

3. a w ogóle to lubię Warszawę w rocznicę powstania. wszędzie te śliczne warszawskie flagi...

31.07.11

[moje praskie okna]

lubię domy, bo domy to życie. domy mają okna i one są jak oczy. poza tym, nie wiem, mam po prostu taką manię fotografowania często okien mieszkań i pokojów, w których nocuję, mieszkam, żyję chwilę.

w Pradze szczególnie. zaczęłam od mojego okna na Vratislavovej.

akademikowe okno, z którym żyłam miesiąc.

inne moje praskie okna:

Palmovka po raz drugi. Pierwszy był przy zupełnie najpierwsiejszym pobycie w Pradze. całkiem możliwe, że ten żółty dom w głębi - to właśnie tam zaczyna się ulica, w której wtedy mieszkałam.

tu jest Palmovka wrześniowo-październikowa. pierwszy raz pociąg EC Praha, pierwszy couchsurfing...

Letna. tu akurat listopadowa. ale w październiku też mieszkałam. w tym pokoju gdzie okna wychodziły na magiczną zahradkę. i było zimno jak ja pier... !

później na Letnej mieszkałam w pokoju z takim oknem:

i było cieplej.

na Letnej byłam jeszcze w innym mieszkaniu, na jedną listopadową noc.

i za oknem mojego mieszkania był kolejny cudny ogródek. stamtąd pojechałam na Divoką Šárkę i za radą pewnej diablicy prawie straciłam życie.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

karlin, listopad i luty.

dwa lata temu, podczas weekendu w Pradze, pierwsze co tak naprawdę zobaczyłam to był Karlin. bo Palmovkę zobaczyłam głównie o 1 w nocy, kiedy kierowca wyrzucił nas chyba pod dworcem Praha Libeń - a rano tylko drogę do metra. wysiedliśmy na Invalidovnej. ale to się nie liczy;p na Karlinie żyje [bo domy to życie, więc żyją] moja ulubiona kamienica z secesyjnym portalem oraz druga, zielona, która się renowuje. kiedyś będę bardzo bogata i kupię sobie tam mieszkanie.

Smichov. widok z okna Terezy. trzy marcowe noce na przeklętym szóstym piętrze - a właściwie to prawie-siódmym - w ramach moich urodzin. kiedyś indziej, pijąc tam w kuchni wino, zorientowałyśmy się, że czasem nie wiemy, w którym z języków rozmawiamy.

maj, Palmovka po raz trzeci. ta dzielnica jest mi w jakiś sposób przeznaczona. w maju znalazłam się z przypadku, z jakiegoś popieprzonego last minute. w ogóle, wtedy wszystko było popieprzone. ale przylatywał gołab i go karmiłam. to bardzo hrabalowskie.

w czerwcu przyjechałam na egzaminy.

okno na Żiżkovie. dzielnica, w której zawsze się gubię, więc i szukając tej ulicy się zgubiłam. trafiłam tu z couchsurferskiego last minute, przez pierwszy dzień nie działał mi roaming, w kuchni spał Nowozelandczyk, a od następnej nocy Chris, Australijka, z którą potem piłam piwo na krakowskim Kazimierzu. zresztą, o najbardziej couchsurferskim mieszkaniu jakie spotkałam, już był cały post.

przeniosłam się od nich do Adeli. spakowałam walizkę i w lekkim deszczu, ciągnąc ją po brukowej kostce, przeszłam do sąsiedniej dzielnicy.

drugi pokój, córki, wychodził oczywiście, na ogród. te praskie ogródki, magiczne zahradki, tajemnicze krzaczory, gdzie nikt nie chodzi, tylko dziko rosną są przedmiotem mojej niezmiennej fascynacji. ponieważ - to odkryłam na wiosnę - w Pradze brakuje zieleni na ulicach. takiej zwykłej, jest drzewo, rośnie i jest zielone. z dzielnic, w których mieszkałam to tylko Karlin i trochę na Vratislavovej. poza tym za zieleń robią różne parki, czasem małe skwery - i właśnie te dzikie zielenie podwórek.

na czas ustnego egzaminu wpadłam na ostatnie noce znów na Vratislavovą. tym razem mieszkałam na czwartym piętrze i okno miałam takie:

a w lipcu takie dwa:

właściwie okna były trzy, bo jedno [po lewej] było duże na "głównej" ścianie, a te dwa po prawej były w wykuszu - czy jak nazwac ten zupełnie niepraktyczny dziurozakręt w pokoju, który służył chyba jedynie po to, żeby weszły tam jeszcze dwa okna.

z praskich okien nie mam zdjęć jedynie pierwszego okna z Palmovki i ostatnich - moich okien od ściany do ściany, szerokość około 3 metry, w moim praskim mieszkaniu. na Letnej.

niestety, magicznej dziczy na podwórku nie mam.

ale nie szkodzi, bo:

Widzę, jak widzę przed sobą wielkie okno.

Zamykane na 28 klamek, z widokiem na ogród: na pole białych przebiśniegów w marcu, na złote forsycje w kwietniu, na krzaki ciemnofioletowego i białego bzu w maju i na wodospady śnieżnobiałego jaśminu, które w czerwcu przelewają się przez płot na stojące za nim samochody. Nad wszystkim unosi się ciemna zieleń świerku. Stoi po lewej stronie w rogu ogrodu i jest rówieśnikiem właścicielki okna. Nie wdzięczy się niczym o żadnej porze roku, a kontakt z człowiekiem nawiązuje ewentualnie jesienią, bombardując szyszkami.[...]

Mieszkanie nigdy nie będzie moje, ale nie ma to większego znaczenia, bo – jak się Państwo domyślają – będzie moje już na zawsze.

To ze Szczygła, ze "Zrób sobie raj". Dlatego nie szkodzi,że w tym mieszkaniu nie mam tajemniczego ogrodu.

Te wszystkie inne, z mieszkań, w których byłam, są moje.