31.10.11

[z pytań pomiędzy notatkami]

Praga była świetnym marzeniem.
czy jest świetnym życiem? czy tutaj po prostu nie jest jak wszędzie? czy nie tracę zachwytu, naiwnego zachwytu, tego zachłystania się? budzę się rano, turlam się na twoją stronę łóżka, ty przytulasz mnie z gracją niedźwiedzia, ciężka łapa opada na mój bok. potem wstaję, idę do kuchni, za oknem Praga. robię herbatę. czy nasze mieszkanie to też Praga? czy to jakieś mezipatro, półpiętro, stan zawieszenia.
w tych ścianach mówimy innym językiem, gotujemy inne potrawy. nasze książki są pół na pół, czeskie i polskie. oglądamy polskie seriale i czytamy czeskie gazety. jadę na uczelnie i zdaję sobie sprawę, że cały weekend praktycznie nie rozmawiałam po czesku. sprawdzam tekst, który piszę, znów bohemizmy.




***

w mojej grupie jest Chinka.
jak bardzo jesteśmy ograniczeni językiem. kiedy cudzoziemiec w sklepie mówi łamanym polskim, pomału, capslockujemy wypowiedź, używamy słów najprostszych, słów nieodmienionych. do ludzi, którzy nie znają naszego języka mówimy gorzej niż do dziecka. nasza Chinka wygląda jak kukiełka, szmaciana laleczka. nie zawsze ją rozumiemy, ona często nie rozumie nas. jedna z nas traktuje ją jak matka, zabiera na herbatę na koncerty, czasami mówi o niej chudáček, biedactwo. matkuje jej. część prawie wcale z nią nie rozmawia. a potem wracam do domu i na jej blogu czytam jej wiersze, które pisze trochę koślawym, prostym czeskim. o samotności...
jak bardzo jesteśmy ograniczeni, czy można się przełamać? czy ja sama jestem w stanie kiedyś bez opiekuńczych odruchów usiąść z nią gdzieś i pogadać, zwyczajnie? czy może już to myślenie, że powinnam to spróbować, jest takim odruchem?




***

kiedy nie mogła pisać, Sylvia Plath gotowała.
a przynajmniej tak to wygląda w filmie. to nie jest istotne, czy to prawda, czy nie. równie dobrze mogła wtedy posprzątać mieszkanie, iść na zakupy, poukładać rzeczy w szafie według kolorów.
odkrywam, że planuję co będzie na obiad, planuję wyjście na zakupy. ta jesień ma smak śliwek, trzy weekendy knedli ze śliwkami, ciasto ze śliwkami... to jedzenie nie ma nic wspólnego ze zwykłym głodem. przecież w zamrażarce są pierogi, przecież można kupić słoik sosu i zrobić makaron. szorowanie wanny i kafelków nie jest częścią cotygodniowych porządków. po prostu mam kryzys, nie mogę napisać tekstu, czuję się głupsza, brzydsza, znów zrobiłam awanturę o pierdołę, cokolwiek. popatrz kochanie, zrobiłam ugotowałam sobie poczucie użyteczności
Sylwia Chutnik pisze o prostych kobietach, których sensem jest wypucowanie mieszkania. w Dużym Formacie dziewczyna z wyższym wykształceniem opowiada jak z frustracji szoruje fugi szczoteczką do zębów. czy to tylko nasze, kobiece? czy meżczyźni też w taki sposób zasłaniają sobie problemy? czy mężczyzna spędzi dzień w kuchni, żeby udowodnić sobie, że coś potrafi? a raczej, że potrafi chociaż tyle? że chociaż do tego się nadaje...


***

i jeszcze inne tematy, jeszcze Sarajevo, jeszcze Radka Denemarkova w całości i na kawałki, jeszcze o tym, jak z niczego nic się okazało, że to już pół roku nam minęło i co ja na to, i jeszcze jak się różni jedna samotność od drugiej, i jeszcze dlaczego tak naprawdę nie piszę skoro mam tyle tematów, dlaczego nie prowadzę chociaż notesu, tylko zapiski po środku wykładu z teorii literatury, której nie cierpię i dlaczego właściwie jej nie cierpię...

[na zdjęciach grochowska tęcza z początku lipca na lekko prześwietlonym filmie]

22.10.11

[tęsknota]

kiedy zamiast robić coś produktywnego - tekst przecież leży rozgrzebany już od dwóch tygodni na pewno, już tam wszystko jest, ułożone, tylko poskładać, tylko napisać tylko zarobić -

kiedy zamiast robić coś bezproduktywnego - knajpa jest zaraz pod domem, starczy założyć sweter, szalik, buty, kurtkę, czapkę, rękawiczki, gdzie torebka, czy jest portfel, starczy wstać i zejść na piwo -

kiedy zamiast poczytać
zamiast coś obejrzeć
zamiast zrobić pranie, posprzątać w kuchni, zjeść kolację, wypić herbatę, zapalić papierosa, w końcu można w mieszkaniu -

zamiast zrobić cokolwiek innego się leży
przegląda zdjęcia
ogląda nagrane kiedyś filmiki, nagrane właśnie po to żeby na taki moment były, nagrane bo przecież będziesz tam zupełnie sama, bez nas

to wtedy jest tęsknota.

moglibyście przyjechać.
albo coś.

05.10.11

[moja mama]

moja mama powoli się przyzwyczaja do mojego wyjazdu.

nie dzwoni już trzy razy dziennie. dzwoni wieczorami, na chwile. ba, nawet jak mówię, że dziś właśnie siedzimy na piwo, a jutro od siódmej jesteśmy w teatrze, więc raczej po 22 telefony to mówi:

to się umówmy na telefon na środę.

no to jej puszczam sygnał, bo mam nagle dziurę między zajęciami. bo pierwsze pani skończyła po 25 minutach, gdzie po raz czwarty zostaliśmy odpytani skąd jesteśmy, ile czasu uczymy się czeskiego, kto z nas ma czeską maturę, już nie mówiąc o dociekaniu, które to imię i jak się mówi jeśli chodzi o koleżanki Wietnamki - chociaż one od razu podają też swoje czeskie imiona... następne zajęcia były z tą samą panią, w tej samej sali - ale za dwie godziny. więc dzwonię do mamy. mama pyta, czy czegoś nie potrzebuję, bo jutro przyjeżdża Agata...

przyjazdy. najpierw przyjechała Ola, po raz pierwszy. wysiadła na dworcu z wielką torbą pełną pierogów. i z kawałkiem pasztetu. i czymś jeszcze, czego mi brakowało. Ola przyjechała też dwa tygodnie później. więc mama znów do niej pojechała.

nie obciążaj jej, bo jedzie przez Wrocław i sama, tym razem T. tego za nią nie poniesie.

dobrze dobrze, parę rzeczy tylko. leciutkich.

kiedy Ola w niedzielę wieczorem wysiada z autobusu, pytam od razu, co moje. parę rzeczy to opasła książka kucharska, dwa słoiki powideł i faktycznie - te leciutkie.

Agata pisała, że moja mama przyjedzie do niej wieczorem. ma jej dać tylko leki i trochę powideł.

zobaczymy jutro na dworcu.

01.10.11

[skarb pod mostem]

w Gdzieś dalej, gdzieś indziej, które właśnie przed chwilą zamknęłam, skończyłam, Dariusz Czaja przytacza fragment z artykułu Eliade, który znów streszcza historię z Opowieści chasydzkich... w każdym razie brzmi to tak:

Ajzyk z Krakowa we śnie otrzymał polecenie pójścia do Pragi, gdzie pod wielkim mostem prowadzącym do królewskiego zamku miał odnaleźć skarb. Sen powtórzył się trzy razy i rabin postanowił udać się w podróż. Przybył do Pragi i odnalazł most, ale był on pilnowany dniem i nocą przez strażników, tak że Ajzyk nie odważył się pod nim kopać. Jego nieustanne krążenie zwróciło uwagę kapitana straży, który zapytał go przyjaźnie, czy czegoś nie zgubił. Rabin, człowiek prosty, opowiedział mu szczegółowo swój sen. Oficer wybuchnął śmiechem: "Biedaku - rzekł do rabina - naprawdę zdarłeś całe buty, przychodząc tutaj po prostu z powodu snu, czy tak?". Okazało się, że oficer również usłyszał głos podczas snu: "Mówił wciąż o Krakowie, każąc iść tam i szukać olbrzymiego skarbu w domu rabina Ajzyka syna Jekiela. Skarb miałem znaleźć w zakurzonym wgłębieniu za piecem". Jednakże oficer nie dał wiary głosom słyszanym we śnie. Był racjonalistą. Rabin skłonił się nisko, podziękował mu i pospieszył do Krakowa. Odnalazł zamurowany schowek za piecem i odkrył skarb, który położył kres jego biedzie.

historia mnie zachwyca.

i jednocześnie jest w niej coś strasznie niepokojącego.