28.08.11

[krótka historyjka o strachu]

ten moment,

kiedy z oczu nagle ciekną mi łzy. nie łezki, ale dwa strumienie, zupełnie niekontrolowane, siedze - rozmawiam z kimś, piszę coś, coś czytam - i nagle dwie krople, jedna za drugą, ściekają po policzkach, kapią na bluzkę, na stół, na ręce, na klawiaturę. niekontrolowane - jestem przecież spokojna? - nie jestem.

nie jestem, łzy ciekną dalej, myśli zaczynają się kręcić, szloch, wstaję, idę do kuchni, robię coś, myśli wybuchają, jeden wielki słowotok w głowie, wyrzut, krzyczę - w głowie wyrazami - na zewnątrz bełkotem.

nie mogę złapać oddechu

wyję. wyję przestraszliwie, łapię oddech - duszę się, trzęsę się, to wycie, już nie myślę, chcę tylko oddychać, tylko spokojnie oddychać tylko tylko.

to nie pomaga.

potrząsa mną. raz drugi. zawisam nad kiblem.

pierwszy raz w życiu rzygam z przerażenia.

.

.

leżę na podłodzę, już oddycham. chciałabym, żeby ktoś przyszedł. teraz.

22.08.11

[odrywanie]

żeby nie myśleć o przeprowadzce, o tym całym Teraz, budzę się rano i czytam Gdzieś dalej, gdzieś indziej Czaji. potem z niczego myślę o Bałkanach, to chyba to, że ktoś wrzucił, że był gdzieś - w jakiejś Czarnogórze czy innej Serbii, może dlatego że wczoraj opowiadałam mamie jak mój syn jechał tamtędy stopem... ale raczej po to, żeby nie myśleć o Teraz, więc oglądam sobie zdjęcia z Sarajeva, więc znalazłam już pociąg z Budapesztu, więc wymyślam sobie CEEPUS tam i oglądam plan sarajewskiej slawistyki...

kiedyś w pociągu EC Praha, w tym pociągu, którym od września zrobiłam już 8450km, poznałam kobietę, która mieszkała w Pradze już trzy lata. przyjechała tam z Holandii czy innej Anglii, gdzie poznała swojego męża, Czecha, i tak mieszkają, już trzy lata. powiedziała mi, że to już długo bardzo, że powoli trzeba się ruszyć, znaleźć nowe miejsce... że raz się człowiek ruszy i potem ciągle szuka miejsca, gdzie trawa jest ładniejsza i wygodniej rozstawić tam namiot.

...

jest późny wieczór kiedy przechodzę przez przejście, w przejściu gra Judasz z Gośką, poznają mnie. Gośka mnie ściska albo ja ściskam ją. pyta co tam? ja mówię wyjeżdżam, do Pragi, na studia, na długo, mam tylko 15gr w drobnych.. Gosia mówi dawaj, na szczęście, powodzenia! nie wiem co grali, może jak to oni, "Zabierz mnie stąd"...

[to jest siedem lat, od tamtego popołudnia, kiedy Biedronka grała "Nadzieję", a ja usiadłam obok, a potem pilnowałam komuś szczurka, a potem poszłam na pomidorową do mleczaka i na Stare, i tak dalej...]

...

siedzę na schodach, zasięg jest tylko tutaj, wokół podwarszawska wieś, wszystko pachnie późnym sierpniem, łąką, i wiem, że to wszystko się kończy, na jakiś czas, nie wiem, na ile. może na rok, może na trzy, może na zawsze. trzy lata mówi barman w Huśtawce to cholernie dużo czasu. jest mi śpiąco, jestem zmęczona, papierosy zostały na tarasie, płaczę. płaczę, wyję, czuję się tak cholernie sama i tak cholernie już-nie-tutaj, tak bez sensu jeszcze-nie-tam. przemykają mi się różne zdania z ostatnich wieczorów, nocy, rozmów. jedziesz tam zupełnie sama. znaczy będzie twój facet i jacyś znajomi z Pragi - ale ej, będziesz tam zupełnie bez nikogo z nas! i inne - toasty, uściski, prezenty... i te irytujące zdania wypowiedziane jakby nie w czas, jakby za późno - a może dobrze, że właśnie teraz. jestem zmęczona i płaczę, Ola pisze, żebym po prostu szła spać.

...

.

żegnanie się jest niewiarygodnie ciężkie i bolesne. i w dodatku nie udało się go przeprowadzić na raz, jednego wieczoru, wszytkim gromadnie powiedzieć cześć i pa! i wyściskać wszystkich i po prostu zniknąć. nie dało się, więc na raty, i każde spotkanie rwie i boli, i z każdym ma się nadzieje, że nie ostatnie...

.

.

chciałabym już znać datę i godzinę odjazdu.

18.08.11

[dzień po dniu]

- czekaj, czyli będę się budził rano, wychodził na ulicę - i będę w Pradze?

- nie, słońce. będziesz się budził i będziesz w Pradze.

- i tak dzień po dniu?!

nasze rozmowy to mieszanina przerażenia i radości.

dostaję od Basi list. Baś miała napisać jak to było się przeprowadzać do innego miasta. Basia napisała:

Miałam ci pisać o przeprowadzce - ale ja nie pamiętam przeprowadzki. Serio. Pamiętam, że byłyśmy z tydzień wcześniej z mamą i młodą, sprzątałyśmy mieszkanie. [...] To było tydzień wcześniej, samej przeprowadzki nie pamiętam. Pakowania, rozpakowywania i reszty. Pamiętam tylko że kiedy byłam już sama, to usiadłam w kuchni i rozpłakałam się. Było tak samotnie, Karol z Tomkiem mieli przyjechać następnego dnia. [...] Wyłam i wkurwiałam się, że radio słabo odbiera, pokręciłam coś i usłyszałam "Mrs Brightside" - chyba tak to się nazywa. [...] ubrałam się i poszłam do sklepu po fajki i pończochy. To była sobota.

to niby nie pomaga, bo dalej nie wiem jak to było.

ale z drugiej strony wiem, że dalej było dobrze.

więc damy radę.

.

.

ostatnie dwa tygodnie w Warszawie. potem już nie będę się budzić na Pradze.

będę sie budzić w Pradze. dzień po dniu.

09.08.11

[śniadanie z tokajem]

kiedyś zastanawiałam się - to było gdzieś na początku bycia z Blondem, czyli dawno - skąd się u mnie wzieło picie tokaja - którego teraz już nie piję, bo rzygam. Blond uparcie twierdził, że ludzie zaczynają pić tokaja, bo to napój artystyczny. [swoją drogą, czy nie powinno być 'pić tokaj'? zaczynam mieć problem z genitivem ostatnio]. chyba jednak chodziło o to, że był zwyczajnie tani.

...

szczególnie tani był ten kupowany o 8.30 na placu Szembeka w nocnym - ostatnio ktoś mówił, że już go nie ma. a może wcale nie był tani, tylko był blisko i nikt nie pytał o dokumenty.

któregoś dnia - to były już wakacje, zaraz po gimnazjum, i na pewno czwartek, bo wstęp do Zachęty był za darmo, a ja właśnie popołudniu szłam na wystawę Sudka. było rano, zdecydowanie za rano, żeby w wakacje w ogóle się ruszać z łóżka. ale ja się ruszyłam, stałam w korytarzu w mieszkaniu Moniki, była tam Aga, a ja stałam i patrzyłam się na pustą butelkę po tokaju.

zapytałam tylko:

- Iść po następną?

albo nawet po prostu oznajmiłam, że idę.

-To ja zrobię jajecznicę!

krzyknęła Monika, a my wyszłyśmy.bardzo rano, grochowskim wakacyjnym porankiem, po butelkę wina, które podobno nie jest do końca winem, ale na pewno służy dla artystów. byłyśmy wtedy w jakiś sposób artystkami! ja robiłam zdjęcia zenitem, pisałam pierdolety na F. i na wszystkich możliwych skrawkach papieru, na blacie biurka... Monik zajmowała się graniem przed światem kompletnej kretynki, w dodatku z powodzeniem takim, że całkiem możliwe, że do tej pory niektórzy o niej tak myślą.

poza tym - piłyśmy tokaja do śniadania, do jajecznicy i tostów.

miałyśmy też inne życiowe plany. na przykład miałyśmy jechać do Rzymu. przez Pragę, oczywiście, bo już wtedy zaczynałam się robić upierdliwa na tym punkcie. pamiętałyśmy, o której rano odjeżdża z centralnego pociąg do Wiednia, a z Wiednia miało być jakieś świetne połączenie prosto do Rzymu. możliwe, że faktycznie było. albo nawet jest dalej. to nie było istotne, bo stojąc na pasażu Wiecha - oczywiście tym starym, sprzed remontu - doskonale widziałyśmy Bazylikę św. Piotra. zwłaszcza spod Alberta.

...

nie pojechałam nigdy do Rzymu. teraz planuję Sarajewo. nie wiem, czy do Rzymu da się przez Sarajewo albo na odwrót, ale jakoś to wymyślimy.

08.08.11

[gdzieś dalej, gdzieś indziej]

wyjazd niedługo, za trzy tygodnie i kawałek. co mam niezałatwione? nawet nie wiem. sprzątam pokój. znajduję starocie, mam wielki karton do piwnicy z napisem 'sentymenty'. im jestem starsza, tym mniej stron zapisuję. znalazłam parę szkiców różnych tekstów. można by tutaj coś wrzucić, no można. dopisać parę linijek, coś przepracować...

całe lata zapisywałam tysiące myśli w notesach-pamiętnikach, na skrawkach, biletach, ulotkach, brzegach gazet. to wszystko wymaga przejrzenia. właściwie wymagało, już dawno, bo teraz większość jest w wielkim zaklejonym pudle 'sentymenty'. parę skrawków w kopercie, w kartonie, któy emigruje. leżą tam, zdania, półzdania, obok biletów z koncertów, obok biletów pkp do krakowa, wrocławia, lublina i innych miejsc, gdzie przez ostatnie lata jeździłam. jestem chomikiem, wszystko jest ważne.

czemu to jedzie? bo stanie się częścią kolejnego notesu, robionego na zamówienie u Deaf Messengera. zamiast przypadkowych 'śmieci', które zwykle u niego są będą te zachomikowane tony papieru.

.

.

.

'w domu' jest coraz mniej określone miejscem. tutaj już wpół spakowana w kartony, tam mnie jeszcze nie ma. Kde máme ruce pod hlavou, tam je ten večer naše »domů«.

'w domu' to jest tam, gdzie zasypiamy razem.

wszędzie indziej jest na chwilę, w rozdarciu, gdzieś dalej, gdzieś indziej...

01.08.11

[sen o Warszawie]

1. w końcu czytam "Złego" Tyrmanda. możliwe, że nie istnieje pisarz bardziej warszawski. "Zły" jest kryminałem, ale to jest najmniej interesujące w tym wszystkim. jestem na stronie 71 z około 650 i mam szczerze gdzieś, czy zagadka się rozwiąże, czy nie. jest mi z tym dokładnie wszystko jedno.

Żyjemy tu, w Warszawie, życiem tramwajowym. Znaczy to, że w naszej warszawskiej epoce tramwaj wzrósł się do roli symbolu. [...] Przepełniony irracjonalnie tramwaj warszawski stanowi doskonały odczynnik, przekonujemy się w nim codziennie jacy jesteśmy [...].

takie i masa innych zdań. opis kolejki do trolejbusu - zawsze lubię jeździć w Lublinie trajdkami, bo u nas już, cholera, nie ma. opis warszawskiego śniegu, który nigdzie nie potrafi tak szybko i tak beznadziejnie zmieniać się w brudne, dręczące błoto. że warszawiaka można poznać po specyficznym "l" i siedze wieczorem i mówię różne słowa, które mają "l" i nie rozumiem.ale przypomina mi się Lenka, moja praska nauczycielka czeskiego, która na ćwiczeniach wymowy stwierdziła, że mam jakieś dziwne to el.

Blond będzie się dalej kłócił, że to zupełnie inna Warszawa, ta teraz, a ta co opisuje Tyrmand. że tamta to stylowa, że czuć jeszcze tą przedwojenną... a potem jeszcze napisze, że w "Dzienniku 1954" Tyrmand wyklina komunikację miejską, że żadnych zachwytów nad warszawskim tramwajem tam już nie ma. i to właśnie mnie najdobitniej przekonuje, że pan Tyrmand był pisarzem warszawskim, tak bardzo stąd, jak można być stąd. i że zachwyt w jednym miejscu nie wyklucza kurw na prawo i lewo w innym.

.

2. śnił mi się dziś jazzclub. był w Warszawie i był przedwojenny. znajdował się gdzieś w okolicach Marszałkoskiej, na ulicach na tyłach, gdzieś między placem zbawiciela a unii lubelskiej; w budynku do cna funkcjonalistycznym, który wyglądał jak brnieński Pałac Alfa.

Pałac Alfa w Brnie od przodu wygląda tak:

w moim śnie miał jeszcze wypukły szyld - a na nim napis BAR ZOO. możliwe, że to nie był 'bar' ale 'klub' czy 'club'. właściwie nie wiem, jak przed wojną nazywało się takie lokale. w Pradze wszystko było kawiarnią, a u nas? ktoś coś?

pomiędzy słowem BAR [zostańmy już przy tej opcji] a ZOO, narysowana była kapela. nie taka sobie kapela, tylko po prostu jazzband. ale to nie był też zwyczajny jazzband, tylko cholerna dzika kapela prosto z zoo. nie pamiętam dokładnie, ale pewnie z krokodylem-saksofonistą, bo przecież wszyscy wiemy, że krokodyle są w tym najlepsze.

w pałacu jest pasaż, i ten pasaż w Alfie wygląda tak:

w moim śnie tak samo, na wysokość dwóch poziomów, ale po środku - zamiast korytarza - stoliki. nie byle jakie! tam był po prostu stolikowy okręt!

mój mało ambitny rysunek przedstawia to tak:

dwupiętrowa, drewniana konstrukcja, wyglądająca restauracja na promie - tylko bez pływającego dołu. na przodzie, na podeście grał jazzband. nie miał chyba głów zwierząt, jak na szyldzie, ale na pewno zwierzęco zasuwał jazz. stoliki, piękne zwisające lampy, latarnia na górnej części. ludzie, mnóstwo ludzi.

i główny drink z karty - żubrówka z rumem. ktoś chętny na sprawdzanie?

.

3. a w ogóle to lubię Warszawę w rocznicę powstania. wszędzie te śliczne warszawskie flagi...