23.12.13

[światła miasta]

Kiedy tata mnie wieczorem skądś odbiera, to zawsze jedziemy przez centrum. Nawet jak inną drogą by było szybciej. Chodzi o światła. Albo o to, że tata lubi to miasto.

Krok w tył, mam kilka lat i spadł śnieg. Jest go tyle co nic, taka cienka warstwa i kiedy nasz pies staje na nim - niechętnie, patrząc na nas trochę z wyrzutem, trochę żałośnie - to zostaje ciemny ślad łapki. Żadne wgłebienia, łapka w kolorze chodnika. Ale śnieg dalej sypie i dlatego jedziemy do miasta. Wtedy na pewno nie mówiłam do centrum, a nie wydaje mi się żebym mówiła Śródmieście, bo to strasznie długie. Auto parkujemy gdzieś na tyłach, to mogło być na Gałczyńskiego, albo na Kubusia Puchatka, albo zupełnie gdzieś indziej. Nie ma tam za dużo światła, i trzeba jakąś bramą i uliczką dojść do Nowego Światu. Do Nowego Światu, który jest rozświetlony najwspanialej na świecie - mam przecież kilka lat! - i te wszystkie ozdoby i te płatki ledwo-śniegu i wszystko to jest z bajki, cały ten wieczorny spacer. A najbardziej z bajki są rurki z kremem. 

Nie mam pojęcia, gdzie na Nowym Świecie mogli sprzedawać rurki z kremem z okienka.

Dość długo wierzyłam, że w Wigilię o północy zwierzeta mówią. Nigdy nie udało mi się doczekać, więc rano pytałam mamy, czy Kajka coś powiedziała. Kajka była jamniczką i była pięć lat starsza ode mnie. Tak samo wierzyłam, że mój wujek raz do roku rozmawia ze swoim wiejskim zwierzyńcem, kiedy niesie krowom opłatek. Zwierzęcy opłatek różnił się od ludzkiego kolorem, wydaje mi się, że był różowy. Nie jestem tak zupełnie pewna, że choć raz widziałam go na oczy, nigdy nie spędzaliśmy świąt na wsi. 

Nie jestem też zupełnie pewna, że kiedykolwiek przestałam wierzyć, że zwierzęta w Wigilię mówią. To, że nigdy ich nie słyszałam nie jest przecież żadnym dowodem, zresztą jak się ma na coś dowody to nie potrzeba w to wierzyć. 

21.12.13

[kim, czym]

Gdybym miała napisać książkę o moim w życiu w Pradze, musiałabym ją napisać po czesku. Chociaż nie. Musiałabym ją napisać w obu moich językach na raz, tak jak piszę statusy na fejsie, notatki z zajęć i w notesie, tak jak rozmawiam z konkubentem w domu, a z Jani w kinie. Dla wyrażania uczuć ciąglę potrzebuję słów polskich, a dla opisu rzeczywistości potrzebuję czeskich, bo nie znam lub nie znajduję dla nich odpowiedników z drugiego języka. A nawet jeśli czasem znajdę, wydają mi się niewystarczające.

Z tego też biorą się moje problemy dotyczące przyszłości. Wiele osób jest przekonanych, że zostanę tłumaczką, przecież nic poza językiem nie umiem. Tylko że ja nie mogę zostać tłumaczem, tłumaczy się na swój język urodzenia, a ja go koślawię i kaleczę. Niektórzy twierdzą, że kaleczenie własnego języka bierze się li i jedynie z niedbałości i niedostatku patriotyzmu. Cóż, obu tych rzeczy nie mogę sobie odmówić i może niepotrzebnie się wykręcam jakimiś teoriami, popartymi nie zawsze poprawnie wiedzą zdobytą na studiach, może zwyczajnie jestem leniwa i mało przywiązana do tych wszystkich idei ojczyźnianych.

Jeśli nie zostanę tłumaczką, to kim, czym? (sedmý pád*, wyskakuje w mojej głowie automatycznie) Zdaje się, że to pytanie będzie się pojawiało coraz częściej i będzie krążyć nade mną, a ja będę wymyślać jeszcze durniejsze odpowiedzi niż do tej pory. I te odpowiedzi będą kwitowane uśmieszkami, uśmieszkami jeszcze bardziej z góry i jeszcze bardziej o-naiwne-dziecko

A kiedy ja nie wiem i nie wiem. I nawet nie jestem pewna do jakiego wieku jeszcze wypada nie mieć pojęcia, co ze sobą zrobić w życiu..



---------------------------------------------------------------------
*siódmy przypadek, narzędnik

07.12.13

[nieistnienie]

W momencie, w którym przestaliście pytać kiedy wrócę do domu, w którym zrozumieliście, że "do domu" jest w drugą stronę niż byliście przyzwyczajeni, w tej chwili zaczęło się moje dla was nieistnienie. Nie ma w tym ani krzytyny wyrzutu, jedynie stwierdzenie faktu. Faktu, do którego sama dążyłam, jeżąc się i pokazując kły kiedy oblepiały mnie powyższe pytania. Czy w tym samym momencie zaczęło się też wasze dla mnie zanikanie? Czy dla mnie zanikliście?
Zrobiłam z moim życiem coś niesamowitego. Przerwałam jego bieg, wytrąciłam się z kolejnych okrążeń wobec tych samych miejsc, ludzi i zdarzeń, przeskoczyłam na inny tor, gdzie panują inne zasady gry. Nie umiem przeskoczyć z powrotem, zaglądam tylko jakby przez szybę, przez pleksi szkło w okienku na poczcie i niby wiem, co się dzieje, ale nie słyszę dokładnie i jestem zagubiona, jakbym musiała załatwić coś, czego wcześniej nie robiłam. Odpowiadam na zadane pytania jak najzwięźlej i jak najszczerzej.
Wiem, że nie wrócę. Jeśli fizycznie zmienię położenie geograficzne to nie będzie powrót. Przyjedzie któś, kto będzie mną, ale nie będę to ja, która wam zanikła. To może nawet nie będę ja, która to piszę.

Dzieciństwo skończyło się tego dnia, kiedy dotarło do mnie, że już nie ma nikogo kto by uważał, że nie jestem za duża aby dać  mi kalendarz adwentowy. Przechodziłam wtedy przez ulicę.

02.12.13

[definicje szczęścia z ostatniego tygodnia]

1. Awokado. Kanapka z awokado i musem dyniowo-jabłkowym (home made!) i jeszcze z kozim młodym serkiem, albo jeszcze lepiej z serkiem kozim z ziołami. (inspiracja od N.)
2. Góra dobrego masła na świeżej bułce i nieważne, że przecież białe pieczywo nie jest tak zupełnie najzdrowsze.
3. Gęsta kwaśna śmietana, prosto z pudełka, palcem, ewentualnie łyżeczką, jeśli akurat jest jakaś czysta. 
4. Zupa pomidorowa na kacu. Z wyżej wspomnianą śmietaną, około łyżki. (dwie łyżki zjeść przy okazji z pudełka).
5. Na ćwiczeniach z literatury w końcu wyrazić swoje zdanie, że od pewnego momentu w dziejach literatury zastanawianie się, czy wiersz jest wolny, czy niewolny i czy ma rym, a może ma katar, jest sprawą nawet nie drugorzędną. Powtórzyć to dwa razy. Zostać popartym przez jedną osobę i tym samym uspokoić się, że nie jest się samemu wśród tej bandy kretynów, z prowadzącą na czele.
6. W połowie wyżej opisanych ćwiczeń przypomnieć sobie, że tych następnych dziś nie ma.
7. Wrócić do domu wcześniej i znaleźć resztkę śledzi po kaszubsku w lodówce. Zeźreć radośnie, zostawiając konkubentowi zalewę z cebulką.


***
[osobom czesko-rozumiejącym pragnę polecić blog http://zlikatost.blogspot.cz/ gdzie codziennie można przeczytać takie małe definicje szczęścia - klidodarnosti.]

19.11.13

[przemijanie]

I można by tak całe życie spędzić - leżeć w łóżku i robić supełki.. Albo patrzeć w sufit i słuchać jak zza tego sufitu ktoś po raz piąty się myli w melodii z Amelii aż zirytowanie przejdzie do ćwiczenia Requiem dla snu. Albo też czytać książki. Z książkami jest taka rzecz - otóż podziwiam ludzi, którzy układają listy książek do przeczytania i wedlug tych list je czytają, nowe dokładając bezwzględnie na koniec kolejki, nie rozpraszając się długo wyczekawanymi nowościami i książkami kupionymi z potrzeby zajęcia jakoś czasu pomiędzy czymś a czymś. Nie jestem pewna, czy tacy ludzie naprawdę istnieją, ale jeśli tak będą to ci sami, którzy pisują do siebie na liniowanym papierze, a pastę do zębów wyciskają od samego końca tubki. Za to jak nic istnieją tacy, którzy jak ognia piekielnego boją się książek elektronicznych. Najpierw zasłaniają sie długimi odami do książek papierowych, wychwalając zapach papieru, dotyk, szelest przewracanych stron, że bez tego wszystkiego nie jest to książka. Tyle jeszcze jestem w stanie zrozumieć, przyjąć, że czytanie nie zawsze jest jedynie pchaniem w oczy szeregów literek, bez zwracania uwagi na to na czym te litery się mieszczą - ja przeczytałabym bez problemu wciągającą historię nawet gdyby wydawano ją w odcinkach na opakowaniach środków do czyszczenia kibli - że dla nich to rytuał, a rytuał działa tylko w określonych warunkach. Ale potem są ci, którzy po odach wyzwalają z siebie treny, że  jak nic przez te cholerne ebooki książki zginą marnie i człowiek się cały stanie elektroniczny, a na sam koniec z nich wypadają słowa jak obrzydzenie oraz chęci wyrzucania czytników przygodnie spotkanych czytelników. 

Idzie zima, coraz częściej po powrocie z uczelni, skądkolwiek, z zewnątrz po prostu, napełniam wannę wodą tak gorącą, że wytrzymuję w niej potem najdłużej na przeczytanie jednego średniej długości artykułu. Idzie zima, mój ogródek prawie usechł, podlewam brązowe badylki, Basia pisała, że może uda się im tak przezimować. Idzie zima, słońce wpada do naszego mieszkania tylko około ósmej rano i jedynie w te najpogodniejsze dni. Zostawiam z takich dni notatki na marginesach, boże mój holeszowicki, panno mario letenska - jakie dziś życie jest piękne! We wszystkie inne wychodzę jedynie kiedy muszę, ale i "muszę" jest relatywne.

Spodziewam się śniegu.
Zgadzam się na śnieg.
Zgadzam się na przemijanie.
Oglądam Twoje szale i apaszki i nie mam już żadnej motywacji aby napisać tę książkę.


20.10.13

[kasztany]

W nocy robię Ci zdjęcia, na schodach, pod kościołem, a może innym zabytkiem. Schody schodzą w dół, wejście jest poniżej poziomu ulicy. Stoisz w połowie i robię Ci zdjęcie. Jedno drugie trzecie. Potem Cię na nich nie ma, tylko jakaś wariatka w czerwonym, w najróżniejszych porach. Pokazuję je rodzicom i powtarzam ciągle, że tam byłaś, stałaś. Przecież mama widziała, była tam z nami, przecież słyszała jak mówisz Anusiu. Nic, schody schodzą w dół, a na nich wariatka w czerwonym.

Potem się budzę i cały dzień jest mi tak sobie, a że tydzień alkoholowy, to wieczorem płaczę. Po kilku lampkach wina ciągle szukam u ludzi pocieszenia i chyba bywam w tym trochę żałosna. W ciągu dnia i bez alkoholu już praktycznie nie płaczę, bywa mi jedynie ciasno w gardle. Ale idę przez Letną i piszę Ci w głowie list. Zaczynam od tego, że jestem szczęśliwa, bo o to pytasz przecież zawsze. I wcale nie kłamię, bo idę przez Letną, na wykład, wyszłam wcześniej, ładnie jest. No i zapomniałam kupić miesięcznego. Zbieram kasztany - najwięcej jest ich zawsze pod drzewem najbliżej przedszkola. Może czeskie dzieci nie zbierają kasztanów, a może chodzę w takiej porze, że jeszcze nie wracały przez park do domu. A może to drzewo mnie lubi, patrz, znowu trzy spadły przede mną i tylko jeden na chodnik, będzie pęknięty. Mam już pełne kieszenie tych kasztanów, będę miała też pełną torbę. Zaniosłabym Ci na grób kasztana - jest taki żydowski zwyczaj, że się nosi kamyki na groby, na Olszanach sprzedają takie kolorowe zaraz obok zniczy, chyba goje też je kupują - ale ja bym Ci wzięła kasztan. Tylko jak będę w Warszawie to one już dawno będą pomarszczone i pokurczone, a ja bym Ci chciała zanieść taki świeży, błyszczący. Taki, który najlepiej nosi się w kieszeniach płaszczy i kurtek i obraca się w dłoniach idąc przez most.

To już jest miesiąc co Cię nie ma.

***
Z listów z zimnych krajów, czytanych nad ranem.
Jesteś bardzo utalentowana, jesteś poetką, nazywasz po imieniu rzeczy których nie umiem nazwać, ale jak je czytam wiem że są prawdziwie. Kiedyś słyszałam taką dobrą definicję co to jest poezja. Że czuje się jakieś emocje, których nie umie się zwerbalizować, a potem czyta się coś i to jest właśnie to. Czytałam z fascynacja i nie mogłam się oderwać. Odkrywam czytając u siebie emocje podobne teraz i swoje sprzed lat, miejscami jakbym czytała siebie, tylko ja nie byłam taka zdolna, taka dojrzała, tak wiedząca czego chcę. 
Nie wiem, czy to prawda. Na pewno nie jest prawdą, że wiem, czego chcę. Wiem, czego nie chcę - nie chcę znów pisać wierszy.



Jesień na Letnej



03.10.13

[supełki, pętelki, pusto]

Napisałam ostatnio bardzo smutny list. Nie był długi i szybko go wysłałam, E. już i tak za długo czekała na odpowiedź. Mam tę dziwną potrzebę odpowiadania szczerze na pytania jak się masz, jak jest, jak się trzymasz i inne z tej serii. Właściwie już od lat odpowiadam na nie zgodnie z prawdą. Czasami nawet trochę się wstydziłam tego prostego jestem szczęśliwa, bo brzmi lekko patetycznie, bardzo cukierkowo. Ale mówiłam.
W kwestii szczęścia nic się nie zmieniło, jestem jedynie ułamana.

Rozmawiam z Alą i pytam jak to w ogóle możliwe tak żyć, kiedy Piotr jest tysiące kilometrów od niej i nie wiadomo, kiedy wróci. Ala mówi, że właściwie jak się jest drugiego człowieka tak pewnym, to nie szkodzi. No i ma swoje rysunki i swoje supełki na szydełku, które kradną czas.

Supełki na szydełku. Po raz pierwszy poczułam tę potrzebę, kiedy mama zadzwoniła, że babcia jest w szpitalu. Musiałam coś zrobić. Z zakamarków pamięci wyszedł czarny - a może granatowy? - sweterek z guzikami-biedronkami. Czy mama go gdzieś jeszcze ma? Nie miałam w Pradze ani kłębka, ani drucika, nic to. Potem myślałam o tym w pociągu, że na pewno wszystko leży w szafce w już-nie-moim pokoju. Że usiąde obok łóżka i będę supełkować. Tylko nie zdążyłam, babcia nie poczekała ani na to, ani na książkę, którą chciałam jej czytać. W dniu pożegnania córka jej siostry przyniosła mi małego dzierganego aniołka. Zrobiłam dla Ciebie, ona miała takiego samego. I później w dniu pogrzebu, kiedy jedliśmy obiad na misternie uplecionym obrusie. I tak dalej.

Supełkami zabijam nieobecność, robię kawałek i pruję, próbuję kolejnego ściegu i znów, i tak w kółko. Nawet nie potrzebuję stworzyć konkretnego kształtu.

Mam potrzebę odpowiadania na pytania zgodnie z prawdą. Nic się w kwestii mego szczęścia nie zmieniło, nie trzeba się o mnie martwić. Jest mi tylko pusto w jednym miejscu serca i jest to pustka puściejsza od wszystkich, które znam.




-------------------------
dodałam kilka etykietek i teraz łatwiej poczytać np. o wszystkim związanym z Honzą, moimi poszukiwaniami w jej kwestii, ale też dodałam etykietkę o babci, i też można łatwiej przeczytać na przykład o kozie i halce.

25.09.13

[dobranoc]

Przez wielkie okna kościoła wpadało jesienne słońce. To słońce, które razi najmocniej, lecz nie grzeje wcale. Zimne piękno. Może trochę szkoda, że nie świeciło od strony witraża za głównym ołtarzem. Wtedy cały kościół zalałyby kolory.
Stałam w pierwszych ławkach i chyba jeszcze nigdy nie byłam tak dumna. Tak nie do opisania przepełniona dumą, chociaż nie jestem wcale pewna, czy to odpowiednie słowo - bo przecież nigdy się tak nie czułam. Tak dumna - i tak nieszczęśliwa.
Urna stała przed ołtarzem otoczona kwiatami. Te kwiaty później ledwie się zmieściły na grobie. Zajęły całą płytę, pomiędzy wiązanki udało się jeszcze wcisnąć kilka wazonów.
Przy urnie stała warta honorowa, a kiedy składali urnę do grobu - salwy. I jeszcze pan, który na skrzypcach zagrał Marsz Mokotowa, kiedy grabarz zakopywał prochy.

Kiedyś nie mogłam zrozumieć, jak można powiedzieć - To był piękny pogrzeb! Jak pogrzeb może być w ogóle piękny?! Dzisiaj wiem, że może. Za piękne życie - piękne pożegnanie.

Po wyjściu z cmentarza pomogłam dziadkowi zdjąć z ramienia biało-czerwoną opaskę. To jej, powiedział. Zwinęłam ją i schowałam do kieszeni.

Nie wiem, jaką miałaś sukienkę tamtego dnia, kiedy wychodziłaś z Warszawy. Wiem, że na tę drogę oddałam Ci moją Joannę - małą szmaciankę, którą uszyłam kilka lat temu, aby było mi raźniej.

Dobranoc Joasiu. Dobranoc.



01.08.13

[pieta]

Na moście Karola zatrzymuję się i patrzę na rzekę. To chyba najczęściej mnie łapie właśnie nad rzeką - że to tak niezwykłe, ze tu jestem, ta nierealność, że to może tylko wakacje a nie na stałe. Nie miewam takich stanów na Rynku Staromiejskim, na placu Republiki, czy pod świętym Wacławie; nie wydaje mi się też, żeby na Hradzie mnie to dotykało. Musi być Wełtawa; tak jak ten kicz-widok z Letnej, spod Zameczku na Pragę letnią, przy zachodzącym słońcu, wszystko pastelowe, oprawione w ciemną ramkę kasztanów, pod którymi siedzimy. Czasami po prostu trudno uwierzyć.

Mówię Ci o tym i idziemy dalej, mijamy krzyż po lewej i pietę po prawej. Przypominam sobie kurs, na którym przewodnik-lektor opowiadał nam o wszystkich rzeźbach na moście. Tutaj musiał tłumaczyć Czechom, co to znaczy pieta. Uświadomiłam sobie, że nie pamiętam okresu w moim życiu kiedy to słowo nie było dla mnie oczywiste. 
Oraz że pierwszą pietą jaką pamiętam nie jest Matka Boża z umierającym Chrystusem, ale pieta powstańcza..

31.07.13

[co przeczytana książka mówi o tym, co we mnie w środku]

Coś się we mnie zmieniło. Spędziłam tydzień czytając Do latarni morskiej Virginii Woolf - i dawno się tak z lekturą nie męczyłam. Mam kilka zakreślonych cytatów i jedną część, mam wrażenie, że najkrótszą - Czas płynie - które mi się podobały. Przez resztę chciałam tylko przebrnąć. Nie było w tym czytaniu nic z zachwytu nad Panią Dalloway, którą połykałam, czułam, która mnie zdanie za zdaniem uszczęśliwiała. Drażniła mnie postać pani Ramsay - a przecież to podobno piękny portret matki, macierzyństwa, postać pozbawiona egoizmu - a ja nie mogłam wytrzymać jej zmian opinii o ludziach, którzy ją otaczali; jak jednocześnie nie znosi kogoś, a za chwilę się nad nim lituje. Do szału mnie doprowadzała, że jakby nie dopuszczała do świadomości innych modeli życia - malarki Lily, która postanowiła zostać starą panną i która "nie może przecież traktować tego malarstwa poważnie"*. Albo jej stosunek do męża - chociaż to może najmniej, bo przecież tak jest w związkach, tak człowiek ma w swojej głowie, że raz by zabił na śmierć drugą połówkę, a raz się nurza w czułości, w zachwycie. Na chwilę polubiłam Lily, chyba przez to jak o niej myślała pani Ramsay, co wydawało mi się tak nieznośnie krzywdzące. I ten stosunek Lily do swojej pracy, że nieważne, że się z tym męczy, że się zadręcza tym,  jak obraz w jej główie nie odpowiada temu na płótnie, że ktoś jej powiedział, że kobiety nie powinny ani pisać ani malować; i to nic, że Ramsayowie jej obraz powieszą w jakimś mało istotnym miejscu w domu, albo w ogóle zwiną i schowają - dla Lily mogłam Do latarni doczytać - ale i tak mnie wkurzyła na końcu, jak mówi o sobie, zasuszona stara panna - jakby przyjęła to spojrzenie innych... 

Coś się więc zmieniło we mnie przez te trzy lata o zachłyśnięcia Panią Dalloway - strach teraz otworzyć tę książkę, bo może ta chwila w czerwcu już nie wywoła tego stanu błogości? - zmieniło się coś wyraźnie i sama nie wiem, czy na złe, na dobra czy tylko na inne...


-----------------------------------------------------------
*cytat z pamięci

23.07.13

[stolperstein]

Mniej więcej od momentu, kiedy znalazłam zaginione listy Mileny Jesenskiej z więzienia w Dreźnie i z obozu w Ravensbruck, kiedy już wiedziałam, że to na pewno to, że trzeba to przetłumaczyć, że będzie to wydane, mniej więcej od tamtych dni kołuje mi po głowie myśl, że na ulicy Kouřimskiej 6 nie ma nic.
Po większości z nas zostaje grób, jakaś tabliczka, napis na skrytce z urną. Jest miejsce, w które mogą przyjść bliscy, rodzina, znajomi, ludzie, którzy nas podziwiali czy szanowali, czy po prostu darzyli z jakiegoś powodu sympatią. Oczywiście, możemy sobie zażyczyć, żeby nas rozsypano - ale dalej pozostaje to miejsce, które jest z nami związane, które sobie w jakiś sposób wybraliśmy. 
Milena Jesenska, tak jak inne ofiary obozów, nie ma swojego nagrobka. Chociaż jej rodzinie zaproponowano przyjazd i odbiór ciała (bądź urny, tutaj są różne wersje), stary profesor Jesenský, ojciec Mileny, nie miał na to siły. Wiele razy myślałam o tym, żeby pani Alenie Wagnerovej, która napisała biografię Mileny, która tłumaczyła jej obozowe listy, zaproponować jakąś petycję, prośbę do władz dzielnicy aby na Kouřimskiej 6, gdzie Milena mieszkała do swojego aresztowania w niedzielę, 11. listopada 1939 roku, umieścić jakąś pamiątkową tablicę. Możliwe nawet, że wspomniałam o tym w jednym z wielu mail, które między sobą wymieniłyśmy. Ale jakoś nic z tego nie wyszło. Milena Jesenská nie ma swojego miejsca.

Kłamię - nie miała. Do zeszłego czwartku, 18. lipca tego roku. Tego dnia na chodniku pod domem pojawiła mała złota tabliczka, która krótko informuje, że w tym domu mieszkała Milena Jesenská, urodzona w 1896 roku, aresztowana w 1939, zamordowana 17 maja 1944 w Ravensbruck.
To Stolperstein, kamień, o który się potykamy, kamień pamięci w formie kostki brukowej umieszczonej przed domem ofiary nazizmu. Po czesku mówi się na nie kameny zmizelých, kamienie tych, którzy zniknęli. Po raz pierwszy potknełam się o nie w naszych holeszowickich ulicach. Nie rzucają się szczególnie w oczy, ale czy o to chodzi?

Na Kouřimskiej byłam w piątek, razem z E. Pokazywałam jej dom Jany w sąsiednich Hornich Stromkach. Zatrzymałam się też pod szóstką, nawet wygłosiłam zdanie o tym, jak to nie istnieje żadne miejsce upamiętniające Milenę. Nie spojrzałam pod nogi. Dopiero dziś znajomy podesłał mi link do zdjęcia (Janku - díky!). 
Tak bardzo się cieszę, że w zeszłym tygodniu się myliłam.




TUTAJ link do czeskiej strony projektu (także w języku angielskim i niemieckim) - historia projektu, mapa kostek

17.07.13

[żonka]

Przyznam się, bo cóż robić. Że gotuję i piekę to już większość wie, w dodatku niektórzy chwalą, a szarlotka sprzedaje się w kawiarni w moim kinie. Lat temu kilka ktoś z dobrych znajomych stwierdził, że ja to bym była taką dobrą żonką. Reszta popatrzyła na niego z rozbawieniem bądź zdziwieniem. Żonka... W moim wyobrażeniu żonka to jednak nie ja - sprzątać nie nauczyłam się dalej... Ale do puenty -

- poznajcie mój ogródek.

od lewej - mięta, oregano, tymianek i dwie bazylki.


Może roślinki nie wyglądają tak imponująco jak krzaczki pierwszy dzień po przyniesieniu z supermarketu, ale umówmy się - krzaczki z supermarketu nie mają wytrzymać długo. Ale wcale nie jest tak, że nie mogą. Miętę mam co prawda dopiero miesiąc, przyciągnęłam ją z Billi, trzyma się, puszcza świeże listki. Oregano i mała bazylka to sadzonki z targu, oregano się tak rozrosło, że przeszło już przesadzanie. Tak samo zresztą tymianek z Alberta, który wyglądał niesamowicie pierwszego dnia, a trzeciego był w połowie martwy. Odrósł, rozłazi się na boki, jak tylko zdobędę ładną zawieszaną doniczkę to się tam przeprowadzi. Duża bazylka to moja duma. Znalazłam ją w supermarkecie, gdzie stała by po kolana w wodzie, gdyby te kolana miała, listki jej już czerniały. Mam ją już ponad rok, dodaję do gotowania, kiedy obrodzi to suszę listki. Owszem, gdybym potrzebowała zrobić pesto to bym kupiła sklepowy krzaczek szybkoumieraczek - ale nie potrzebuję.

Ach, mini-szklarnia ma przede wszystkim funkcję obronną - Misz zakochał się w oregano. Bez wzajemności, roślinka jakoś nie reagowała entuzjastycznym wzrostem na obgryzanie i targanie razem z całą doniczką po kuchni.

Wskazówki na temat domowej uprawy pomidorków, truskawek/poziomek i innych rzeczy z radością przyjmę. 




05.07.13

[gra w opowiadanie]

Ciągi scen, które chodzą po głowie, takie miejsca w tekście, gdzie wszystko zaczyna się dziać tu i teraz. Jest sobie tekst, ciąg zdań, ciąg zdarzeń, garść cytatów i parafraz - tutaj się rysuje historia, tutaj się rysuje biografia, tak było (podobno), dlatego się to stało (podobno) - ale to wszystko nie jest to, czym ta opowieść ma być.
Opowieść - kluczowe słowo. Opowieść się opowiada, opowieści się słucha. Nawet jeśli słuchasz swojego głosu, w swojej głowie, tak innego od tego głosu kiedy słyszysz otwierając usta, tak odległego od tego co słyszysz na nagraniach. Opowieść nie może nudzić, opowieść musi nas trzymać - obrazy, które stają przed oczami, tymi wewnętrznymi oczami, które nie mają żadnych źrenic i obwódek w różnych kolorach. To musi grać, to jest gra - opowiadam tę historię i muszę zagrać tak, żebyś to widział. Ja już mam moje obrazy i już widzę, jak Egon Bondy, choć wtedy jeszcze Zbyněk Fišer, stoi pod drzwiami mieszkania na ostatnim piętrze - widzę, bo to opisał. Ale widzę też drugą stronę - i widzę jak Jana wstaje z łóżka i przedziera się do tych drzwi, jest południe albo chwilę po, jest Boże Narodzenie i tych dwoje, po dwóch stronach drzwi mają kaca. Ona się przedziera, on przestępuje z nogi na nogę i za chwilę zacznie się wielka historia. Ale jeszcze chwila.
I inne - wcześniej, Jana stojąca na przystanku z zeszytami szkolnymi i czarnym kotem w teczce, czeka na tramwaj, a Milenę przed chwilą odwiozło gestapo; i później, kiedy po wyjściu z więzienia pisze książkę o matce, popalając przy tym, choć miała rzucić; albo znów na schyłku lat pięćdziesiątych, kawiarnia Slavia; i skok w przód - Jana, która opowiada o własnej śmierci...
Są miejsca, które muszą być tu i teraz, to mogą być te miejsca, choć mogłam wybrać źle. Jeśli wybrałam źle, to gra nie zadziała, jeśli wybrałam dobrze - idziesz do następnej sceny. Czekasz na nią. Złapałam Cię w moją opowieść.

Siedzę na koloniach u Najlepszej z Żon, obracam w myślach zdania, w palcach papierosa. Jana miała jedno oko piwne, drugie zielone. Miała też zeza.

01.07.13

[usprawiedliwienie nieustającego nieporządku w każdym miejscu, w którym się znajdę]

Nieporządek, w którym żyliśmy, to znaczy porządek, w którym bidet naturalnym, choć niedostrzegalnym sposobem przemienia się w płytotekę i archowum listów do odpisania, wydawał mi się czymś w rodzaju nieodzownej dyscypliny, jakkolwiek nie chciałem przyznać się do tego Madze. Szybko zrozumiałem, że należało jej przedstawiać rzeczywistość za pomocą metodycznych określeń, pochwała nieporządku oburzyłaby ją w takiej samej mierze, jak i jego potępienie. Dla niej nie istniał nieporządek (...).
...gdzieś pod czy też nad tym wszystkim nie chciałem, jak przedstawiciele typowej cyganerii, udawać, że ten kieszonkowy bałagan jest wyższym nakazem duchowym, albo inną równie przegniłą etykietą, ani godzić się na to, że wystarcza minimum przyzwoitości (przyzwoitości, młodzieńcze!), aby wyplątać się z nie kończących się ilości brudnej waty.
[Julio Cortazar, Gra w klasy]

powinnam kiedyś przeczytać więcej o archetypach, czy ogólnie o jakiejś psychologii, ale też trochę o magii - są po prostu postacie, które przewijają się przez literaturę i choć każda jest wyjątkowa to są w jakiś sposób tym samym; bo przecież, czy Maga nie jest w jakiś sposób trochę Holly Golightly, a Holy to jak nic Jana.

tylko Jana nie wydarzyła się w literaturze, Jana wydarzyła się literaturze; ale czy na pewno? czy Jana Bondiego nie jest postacią literacką, tak jak jest tą postacią Bondy Hrabala? czy Jana w mojej głowie, wspomnienia, dokumenty i zdjęcia przetwarzane na obrazy, z obrazów zdania, a ze wszystkiego tego sny - czy ta Jana nie zdarza się już literaturze i czy to, że spotykam ją w innych kobietach w różnych książkach, czy nie czyni to Jany wymyśloną?

czym różni się Jana, która w tym roku w sierpniu skończyłaby 85 lat od mojej Jany, która przychodzi we śnie i spogląda na mnie - ani to pytająco, ani to jakkolwiek, powstała z popiołów, wydmuchuje dym niebiański, truskawkowy; więc czym różni się?



23.06.13

[słowo na niedzielę]

Chyba zaczynam się starzeć, myślę, kiedy wychodzę w letni wieczór - w powietrze jak galaretka wychodzę, oblepia mnie zanim jeszcze się domkną drzwi od klatki, z cichym trzaskiem, który i tak irytuje sąsiadkę z pierwszego piętra, znów pewnie wywiesi karteczkę, że byśmy się wszyscy mogli nad sobą zastanowić, że każdy ma klucz i może te drzwi domknąć, i nic, że próbowałam i trzask jest identyczny; więc wychodzę, każdym krokiem kroję to lepkie i ciemne duszno, ciężko to idzie, ostrze się ześlizguje, wszystko się rozmazuje i po dwóch krokach jestem już obrzydliwa sama dla siebie, jak bym wypociła z siebie wszystką wodę;
          - a tutaj widzę właśnie jak pod drugim oknem od klatki stoją, ona wciśnięta we wściekle pomarańczową ścianę naszego bloku, gorącą, cały dzień nagrzewaną, on przyciśnięty do niej, noga między jej nogami, zaplątani językami, troche pomlaskują, trochę mruczą;
chyba się starzeję, myślę, bo odruchowo skrzywiłam się lekko, zmarszczyłam nosek, tak jak to umiem i mama twierdzi, że nikt inny tak nie umie, że to niewykonalne, więc półgębkiem i pół nosem odruchowo się krzywię, przez głowę przelatuje mi myśl, że to wręcz niehigieniczne się w takich temperaturach i w takim bezruchu powietrza przyklejać do drugiego ciała, kiedy własne jest już tak nieznośne.

Starość albo inna pruderyja we mnie wstąpiła.


16.06.13

[happy father's day!]

Większość świata obchodzi Dzień Ojca dziś, w trzecią niedzielę czerwca. Moi rodzice już pomału przywykli do tego, że życzenia z okazji Dnia Matki i Dnia Ojca dostają podwójnie - po czesku i po polsku.
Wygrzebałam dziś małą kopertę, którą przywiozłam z Warszawy. W kopercie są zdjęcia powyciągane z rodzinnych albumów i jeśli moja mama kiedyś dojrzy te braki, to mnie zabije.



19.10.1990
najsłodsze zdjęcie z tatą


ci, którzy poznali mojego tatę, mogą dzięki tym zdjęciom zrozumieć dlaczego w liceum miał ksywę Szkielet






Zdjęć z mamą przywiozłam jeszcze więcej, ale to inną razą. Oglądam je sobie i coraz bardziej widzę siebie. I to jest zajebiste, bo moja mama jest zajebista.

11.06.13

[krótko]

Dzisiaj miałam w ręku oryginał listu Jany Krejcarovej do Egona Bondiego. Cienki, pożółkły papier, zapisany z obu stron na maszynie. Na końcu odręczny podpis. Złożony na cztery. Na ostatniej stronie - wydłubana dziura w papierze, na zgięciu. Przy okazji dwójka mało rozgarniętych redaktorów Czeskiego Radia nagrywała mnie do programu o Janie i trochę się boję, że wybiorą z tego to najmniej istotne. 

Wieczorem się radośnie upiłam z dziewczyną, która tak samo jak ja pisze książkę o Janie. Teraz się obie ze wszystkim co sobie powiedziałyśmy prześpimy i zobaczymy co z tego spotkania wyjdzie.

A w czwartek nagranie, znów Czeskie radio, ale ju mam nadzieję z kimś ogarniętym o listach Mileny Jesenskiej z obozu - razem z panią Wagnerovą, specjalistką a tłumaczką tych listów. Z panią Wagnerovą, która na szczęście nie pozwoli, żeby z tego została jakaś sraczka. 

Poza tym sesja, podobno.

22.05.13

[plany na wakacje]

Miało być Sarajewo, to zlikwidowali pociąg. Będzie Budapeszt we wrześniu, z mamą, luksusowo, rozumiecie - hotel! w centrum! ze śniadaniem! - po prostu zupełnie inaczej niż zwykle. Będą kolonie u Żony, bo nie umiem sobie wyobrazić nic lepszego.

Ma być książka. Mam siedzieć i naprawdę pisać. Nie po raz trzeci zaczynać, ale wypisać wszystko to wiem, co mam zanotowane, tak jakbym to opowiedziała, wypisać się z Jany, tak jak wypisuje się długopis.


Ale trzeba też czytać. I tu jest prośba i cel tej notki. Proszę w komentarzach mi napisać o wszystkich książkach, tych starszych, tych co się mówi, że klasyki, że inteligentna oczytana młoda kobieta powinna znać, ale i o tych nowszych.
TUTAJ jest sobie mój profil na Lubimy Czytać, który oczywiście nie jest kompletny, ba, jest wręcz bardzo niekompletny, bo założyłam go w styczniu i starsze książki dopełniam jak mi się o nich przypomni.

Do pracy moi drodzy, do pracy! 

18.05.13

[taka miłość jest jedna]

Ja:
...i nagle, kto wie skąd, zaczęłam się zastanawiać czego mi w tej Pradze brakuje, za czym tęsknię niezastąpienie - i ja wiem, kuchni Oli mi brak, kuchni Oli, herbaty English Breakfast, rozmów o niczym i o wszystkim, i podglądania przy tym kolejki do nocnego, papierosy palone wychylając się z okna... że jednak Żony zastąpić się nie da. ani kotem, ani konkubinem...

Ona:
Brakuje mi Cię tu strasznie ostatnio. Poszłoby się na piwo, spacer albo nic szczególnego.

[bo przecież łatwiej razem iść pod wiatr, nawet jeśli każda w swoim mieście i tyle kilometrów pomiędzy]



09.05.13

[až se to neposere]

Przez ostatnie dwa lata dowiedziałam się rzeczy podziwnych*. A to w jakimś bardzo mądrym artykule pisali, że mój związek się wziął z tego, że się wychowałam bez ojca, a jeśli jednak z ojcem to, że tata mnie nie przytulał (poniekąd prawda, niektórzy przytulanie mojego taty uznali by za próbę uduszenia), a w innym jeszcze mądrzejszym, że mnie nie chwalił, nie doceniał moich sukcesów, po prostu był jakby go nie było. A to znów ktoś gdzieś coś, że kobiety to na starych lecą dla kasy (kež by!), wysokiego postawienia społecznego, dla lansu, bansu i sławy. I tak dalej i tak dalej. I uwag co nie miara, tych kąśliwych i tych nawet obraźliwych, i pytań mniej i bardziej osobistych. 

Cóż holka, sama chciałaś, teraz masz i słuchaj, bo że tobie się wydaje, że związki to się ludziom zdarzają, że jedno z drugim na siebie wpadnie i że tak już zostanie, to możesz zupełnie nie mieć racji, musi być w to zamieszany twój ojciec krawiec-daltonista, a jeśli nie on, to inne sprawy przynajmniej podejrzane. Nie miej pretensji do ludzi, że jak nie rozumieją rzeczy prostych, to je sobie tłumaczą skomplikowanie.

Siedzimy wieczorem w pracy, na schodach do sali, kontrulujemy bilety spóźnialskim niedobitkom. Fany pyta:
- Ale jak to jest, być tak z kimś, jak wiesz, że to tak na określony czas, tak nie na zawsze?
- Po dwóch latach się człowiek przyzwyczaja...
- Aha.... No, a jak długo zamierzacie być razem..?
- Až se to neposere, ne?**

Ostatecznie to tak to chyba działa ogólnie...


-------------------------------------------------------------------------------------------
*ja wiem, że po polsku to słowo nie istnieje, że to wstrętny bohemizm
**dopóki się to nie zjebie. 

28.04.13

[skrzyżowanie]

Na skrzyżowaniu ulicy Farskiego, pierwszego patriarchy Czechosłowackiego Kościoła Husyckiego z ulicą podpułkownika Sochora nachodzą mnie myśli zasadnicze. Idę na uczelnię, na zakupy, z zakupami, do pracy i z pracy, codziennie, przynajmniej raz przechodzę to skrzyżowanie. Tam właśnie jest jakaś energia. To może być kielich na kamienicy, w której jest kościół husycki, ten wielki złoty kielich, który w nocy świeci. Ale nie musi.
Po prostu tam jest miejsce, gdzie stwierdzam na przykład, że ten stan, w którym się znjaduję najlepiej oddaje słowo harmonia.

20.04.13

[poza utartym szlakiem]

Są takie miejsca, w które by się chętnie wróciło, ale siedzi w człowieku strach, że to już nie będzie to samo.




Do Supraśla jeździliśmy dwa lata. Trafiliśmy tam przez przypadek i po miesiącu wróciliśmy na wczasy. Wczasy, takie nicnierobienie, trochę spacerów, trochę rowerów, czytanie na balkonie obrośniętym winoroślą. Lenistwo. Zawsze ten sam pokój, u tego samego starszego pana, który nie zawsze odbierał telefon, więc jechaliśmy w ciemno, stawaliśmy pod furtką - i czy będzie pokój? Był. Piękne muzeum ikon, jedno z lepszych muzeów, które w ogóle kiedykolwiek odwiedziłam. Pierwsza sala stylizowana na pustelniczą grotę, śpiewy mnichów w tle. Tylko na mszę prawosławną nie poszłam.

Czasem sobie wspominam, ale już wiem, że nie wrócę. Pokoju u pana już nie ma, bo jakiś czas temu wpadłam przypadkiem na ogłoszenie o sprzedaży tego domu. Lepiej nie jechać, nie niszczyć.

---------
Zainspirowała mnie swoim konkursem Kamila. Książki wygrywać nie chcę, ale sentymentalnie się zrobiło. Link do Kamilowego bloga o jej licznych podróżach TUTAJ, aż się sama sobie dziwię, że nie ma go na mojej liście czytanych i polecanych:)

16.04.13

[na literaturze]

Podobno jest to krzywdzące dla literatury jako takiej, że teraz jej większość jest autobiograficzna, że każdy kto się czuje pisarzem po prostu weźmie te swoje przeżycia: dzieciństwo, nieszczęśliwe miłości nastoletnie i późniejsze, pijaństwa i inne degeneracje, kilku znajomych, trochę rodziny, jakieś rozwody cudze i własne, weźmie i zakomponuje do opowieści, która się właściwie toczy sama, bo już się przecież kiedyś rozegrała - to podobno nie świadczy najlepiej o biednej współczesnej literaturze, że pisarz zamiast pracowicie wymyślać, to kleji i zszywa. Tak mówi pan doktor na zajęciach z języka we współczesnej literaturze czeskiej, oczywiście podkreśla, że są wyjątki... Tak mi się to przypomina na innych zajęciach, ale cóż mogę, wzruszam ramionami i wracam do lektury książki dawnego znajomego, który oprócz własnego życia domieszał tam też wiele cudzych, a kątem ucha słyszę koleżankę z roku, która referuje o pisarzu wcale nie współczesnym i że to bardzo ważne, że na tej Rusi Podkarpackiej żył, bo czegoś takiego to się nie da wymyślić...
Zanurzam się z powrotem w lekturze, kątem myśli myślę, że dobrze, że ja po prostu piszę o Janie i z góry jest jasne, że się to wszystko stało, choć część jest przynajmniej nieprawdopodobna. 

06.04.13

[pozvanka, czyli komu w drogę, ten do Ołomuńca!]

A je to!

Srdečně zveme na slavnostní uvedení nového čísla Listů 2/2013
v Café 87 / Muzeum umění Olomouc
v sobotu 13. dubna v 17 hodin
V tomto čísle vycházejí dosud neznámé dopisy Mileny Jesenské
z vězení a koncentračního tábora Ravensbrück otci, dceři a bývalému manželu Jaromíru Krejcarovi. Objevila je v Archivu bezpečnostních složek a do tisku spolu s Alenou Wagnerovou připravila mladá polská bohemistka
Anna Militz,
která bude hostem setkání.

Dla tych, którzy po czesku nie bardzo - w przyszłą sobotę, 13. kwietnia, w Ołomuńcu odbędzie się spotkanie. Na spotkaniu zostanie zaprezentowany nowy numer czasopisma Listy, w którym zostaną opublikowane listy Mileny Jesenskiej, które pisała z więzienia a potem z obou w Ravensbruck do swojej rodziny. Listy, które całkiem przypadkiem znalazłam ja i mnie też będzie można na tym spotkaniu zobaczyc. Ba. Podobno mam tam nawet mówić. Opowiadać i odpowiadać. I to po czesku.
Ach, w Listach wyjdzie też mój artykuł, którego skróconą, polską wersję wrzucałam TUTAJ.
Kto może, niech przybywa, ostrzegam, na spotkaniu po polsku mówić nie będę. Ale po spotkaniu chętnie, chociaż kulawo.

04.04.13

[zgubiona stacja metra]

Na jednej ze stacji metra uświadomiłam sobie, że zapominam nazwy. Już w grudniu miałam problem z odnalezieniem się w ulicach, ale tłumaczyłam sobie, że tego kawałka miasta nigdy nie znałam zbyt dobrze. Wtedy jakieś chłopaki zapytali mnie o ulicę, o drogę. Zatrzymałam się i powiedziałam:
- To będzie ta przecznica teraz. Może następna, ale raczej ta.
Chwilę wcześniej przeszłam przez tę ulicę. Ja, która tak dumnie mówi o swoich korzeniach. Ale przecież nigdy tutaj za bardzo nie chodziłam, nie jestem taksówkarzem przecież.
Tym razem odczułam to bardziej. Jechałam metrem i nagle zobaczyłam nazwę stacji. I przeczytałam ją. Nie tak, jak się czyta nazwy, które zna się dobrze, na pamięć, że starczy spojrzenie i z samego kształtu, z długości, bez okularów nawet się wie, co tam jest napisane. Nie, ja ją przeczytałam, po sylabach, zatrzymałam się na zbitce spółgłosek, dokończyłam. Mrużyłam oczy, żeby zobaczyć wyraźnie. Zanim wysiadłam przeczytałam sobie jeszcze całą listę nazw stacji. Przecież pamiętam...

Że też wypadła mi z pamięci akurat ta. Niby nie wysiadałam na niej zbyt często, ale kiedyś dawno była ważna. Była wręcz prześladująca. Niby wyglądem nie różniła się od poprzedniej, nie tak na pierwszy rzut oka. Znałam tę drobną różnicę, gdybym zasnęła w metrze i obudziła się właśnie tam, to tę stację poznałabym nie patrząc na tabliczki.  Po prostu mieszkał tam Ktoś.

Zgubiłam słowo, czy zgubiłam miejsce? Nigdy uczyłam się specjalnie nazw ulic, uczyłam się punktów zapamiętywalnych, przystanków tramwajowych, linii, którymi da się w dane miejsce dojechać.

Gubię swoje miasto, przechowuję je w książkach o nim, w albumach, które często pokazują go takim, jakim już nie jest. Gubię moje miasto, tak jak gubię mieszkanie moich rodziców, gdzie coraz częściej nie wiem, w której szafce czego szukać. Zamieniam miejsca na inne. Miasto na nowe.

W nowym mieście uczę się ulic. Uczę się z ich poziomu i z mapy. Może to te słowa wypierają z głowy te stare?



---------------------------------------------------------------------------
reklama - Agata lubi dużo mówić o jedzeniu, więc dała temu upust w postaci bloga Kiedy Zjemy. Zapraszam do czytania i dodaję Duszka do listy blogów tam z boku:)

27.03.13

[jakieś listy po niemiecku]


Jana Černá nie miała łatwego życia. Każdy, kto próbuje się zająć jej biografią, na początku zderza się przede wszystkim mitami i legendami, które zrodziły się wokół jej osoby. W niewielu tekstach, które o Janie powstały jest wiele nieścisłości, w datach, w faktach. Niełatwo to skorygować, sprawdzić. Nie zostawiła po sobie wiele. Całą jej pozustalost jej potomkowie przechowują w jednej teczce. Z ludzi, którzy znali Janę osobiście, żyje dziś niewielu, nie wszyscy chcą o niej rozmawiać. Praca nad biografią Jany Černej-Krejcarovej to ciężka robota przeplatana szczęśliwymi przypadkami. 

1.
Honza pojawiła się w moim życiu trzy lata temu. Po obejrzeniu filmu „3 sezony v pekle” oraz przeczytaniu wspomnień Egona Bondiego, na podstawie których powstał scenariusz filmu, chciałam dowiedzieć się więcej. Przeczytać jej hard-sex wiersze, jak je nazwał Bondy, sprawdzić, czy dalej szokują. Pewnemu polskiemu pisarzowi, który w swojej książce poświęcił rozdział Milenie Jesenskiej, na spotkaniu autorskim zadałam pytanie: 
- Dlaczego nie napisał pan też o jej córce, Honzie?
- Co niby miałem napisać? - Odpowiedział - Że była kochanką Bondiego i siedziała w pierdlu?
Wtedy mnie zirytował, dziś jestem mu wdzięczna, bo bez tej irytacji nie było by dalszych poszukiwań.

(...)
2.
(...)
W Archiwum Służb Bezpieczeństwa chciałam uzupełnić swoją wiedzę nie tylko o Janie samej, ale też o bliskich jej osobach. Między teczkami, które przeglądałam była więc teczka Jaromira Krejcara, ojca Jany. Ten uznany awangardowy architekt w maju 1948 został wysłany przez Politechnikę v Brnie na delegację do Londynu. Nie wrócił, razem z drugą żoną Rivą emigrowali. Między dokumentami w teczce znalazłam też pismo z okręgowego komisariatu na  Pradze-Mihlach, które mówi o przyniesionej przez pewnego restauratora kopercie z różnymi osobistymi dokumentami i listami. A także zawartość tej koperty: legitymacja Związku Architektów Socjalistycznych, ważna na rok 1947, świadectwo chrztu Mileny Jesenskiej, oświadczenie Głównego Urzędu Psychoteczniczego w Pradze, który stwierdza, że Jana wzorowo zdała testy psychologiczne kwalifikujące ją do nauki w szkole średniej. Oraz listy. Większość z nich stanowiła korespondencja Krejcara z brytyjskim architektem Davidem Freemanem. Pozostałe były pisane po niemiecku. Nie znam niemieckiego, ani słowa. W notesie zapisałam: jakieś listy po niemiecku, chyba dotyczą Mileny...

3.
Dotarło to do mnie dopiero po chwili. Przecież na niemieckich listach jest napis RAVENSBRUCK. Dalej nadawca: Milena Krejcarova. Numer 4717.(...)

---------------------------------------------------------------------------

Całość tekstu ukaże się w wersji czeskiej 11 kwietnia (dubna) w numerze 2/2013 czasopisma Listy www.listy.cz razem z tymi tajemniczymi listami. Niedługo potem w Ołomuńcu odbędzie się spotkanie promujące nowy numer dwumiesięcznika. Na spotkaniu mam być ja i mam jeszcze raz opowiedzieć o tym, jak to wpadłam na te listy i dlaczego uważam, że to nic więcej niż przypadek. 
Jak będzie jasne, kiedy spotkanie będzie to się pochwalę. 



24.03.13

[pierwszy kotek zaczął śnić]

Lekka jest pajęcza nić...
Pierwszy kotek zaczął śnić... 


Muszka muszce dała znać -
drugi kotek poszedł spać.

O czym śnią nasze koty?
Co taki kot w tych snach widzi? Jeśli prawdą jest, że we snach mamy misz-masz z tego, co zobaczyliśmy na jawie, to taki Misz, który całe dnie spędza w domu, czy on widzi tylko mieszkanie nasze? Kanapę w kuchni, gdzie siedzi naczelnik stada, swoje miseczki, raz pełne, raz puste, bazylkę na oknie i moje kartki na biurku, najlepsze do leżenia przecież. I coś niecoś z tego, co przez okno zobaczy, maszynę do czyszczenia ulic i ludzi, którzy przez szybę wołaja - cicici!


Trzeci kotek tak się znużył,
że natychmiast oczka zmrużył.

Czwarty kotek na kanapie
na poduszce przez sen chrapie.

A może nasz kot ma wspaniałą pamięć i czasem śni mu się też dom rodzinny i jego matka, która robi awanturę, kiedy go zabierają do nowego domu. A potem jego następne miejsca, mieszkanie Lju i pies, z którym się bawił i mu teraz tak zostało.


Być może ma Misz też wspaniałą wyobraźnię i we snach mu się zjawiają łąki nieskończone, pełne kocimiętki. Że śnią mu się stodoły i norki w tych stodołach, w których chowają się myszy. I wtedy nie tylko pochrapuje, ale też pomiaukuje, leżąc między drzwiami i progiem; i macha trochę łapką.

Piąty kotek... Gdzie? W szufladzie
razem z misiem spać się kładzie.

Szósty kotek wlazł na płotek,
szukał cienia i stokrotek.

Teraz z cienia nie wychodzi,
całą nockę śpi w ogrodzie.


Albo węch, przecież węchem kot więcej widzi niż oczami. Więc śpiąc widzi zapachy wszystkich ryb ukochanych - łososi, dorszy i tuńczyków. Jak leżą wyłowione, machają ogonami, a on te ogony rybie pac-pac! łapą. Albo śpiąc siedzi obok mojej mamy, której nigdy nie widział, jest przed Wigilią i mama rozbebesza karpia, minę ma nijaką, bo ryba śmierdzi rybą. I Misz siedzi obok i śni mu się zapach tego karpia, co zaraz wyląduje w galarecie.

Siódmy kotek biegł za myszką,
zasnął, kiedy był już blisko.
Nawet nie zjadł podwieczorku,
śpi nad małą mysią norką.


Ósmy wąsem przez sen rusza - 
taka ziemia we śnie duża...

I dziewiąty kotek śpi.
A z dziesiątym śpij i ty!



---------------------------------------------------------------------------------------------
Autorem wierszyka Moje kotki jest Leszek Aleksander Moczulski, a rysunki wykonała Wanda Orlińska. Książeczkę z poświęceniem wykopała na strychu u ciotki moja mama. Cóż, ale jak się obiecuje, że ma się tekst w domu, a w ogóle to w pamięci i wieczorem się go wyśle, to się tak kończy.
Poza tym znalazła też mnóstwo sentymentalnych bzdetów, książeczek, moich ubranek. Pytałam o sukienkę z Ucieczki z jabłkiem, ale ta zapewne zaginęła, bo córka mojej chrzestnej już jej nie nosiła.
Swoją drogą nigdzie w internetach nie znalazłam tego tekstu ani książeczki na allegro, antykwariatach i co tam jeszcze... Zdaje się, że pieczołowite wybieranie przez moją mamę książeczek dla mnie sprawiło, że miałam strasznie wyjątkowe książki w dzieciństwie (a czytałam jak oszalała od 4 roku życia, czym przerażałam koleżanki mamy).

23.03.13

[słowo na sobotę]

Jana Krejcarová pisze do Egona Bondiego:

Ani wiara ani cnoty nie są człowiekowi potrzebne do zbawienia, jestem o tym przekonana, że będziemy kiedyś zaskoczeni ilością tych, którzy byli potępieni za swoje cnotliwe czyny. Ale człowiek musi mieć nadzieję, prawdziwą nadzieję bez interesowności w jakiejkolwiek formie; nadzieję, która go nie chroni przed  utratą wszystkich ludzkich wartości; nadzieję, która go nie chroni przed niczym, nawet przed potępieniem, ale nadzieję, którą kiedyś doniesie gdzieś na górę lub na dół lub gdziekolwiek, jako jedyną prawdziwą wartość, którą niesie. Nadzieję, która zostanie zważona i nie będzie uznana za lekką, ponieważ jej waga jest większa niż to sobie w swej ślepocie potrafimy wyobrazić.

[przekład nie jest idealny, uwagi mile widziane.]

[bardzo nie lubię, kiedy ktoś powtarza, że Jana pod koniec życia stała się gorliwą katoliczką. wtedy lubię sobie przeczytać list, który napisała Bondiemu jakieś dziesięć lat przed tym kiedy rzekomo zdewociała. to nie jest list ateistki, chociaż jest to list do ateisty. nie jest to też list gorliwej katoliczki, czy katoliczki w ogóle, ale są to słowa kogoś, kto ma olbrzymią nadzieję, że jest coś więcej.]

20.03.13

[filozofia w toalecie]

Na drzwiach toalery na drugim piętrze Wydziału Filozofii Uniwersytetu Karola może przeczytać:

MEMENTO MORI!
LIVE YOUR LIVE!
PEACE, BEAUTY, TRUTH, LOVE

i inne życiowe prawdy, które krótko podsumowuje mało wyraźny napis na dole framugi:

to všechno jsou nebetyčně trapné kecy!*


*
P.S. jestem z siebie dumna, lekko updatowałam swoją Ucieczkę, zrobiłam w końcu porządną listę blogów z boku i teraz możecie sobie zobaczyć, co tak naprawdę czytam.
--------------------------------------------------------------------
*to wszystko jest niebotycznie żałosnym pierdoleniem

26.02.13

[Anna wzbudza sensację]

Wieczór w bardzo literackiej kawiarni po bardzo literackim spotkaniu z autorem Książki Roku 2012. Zajęcia w podgrupach i podgrupkach.

- Myśmy w latach 90tych wydawali Clarissę mówi pan specjalista od Hrabala, undergroundu i spółki - To ciekawe, że teraz, po 20 latach, ktoś się w końcu tą Krejcarovą zainteresował, porządnie zajął..
Między nas wpada pan autor Książki Roku i prawie krzyczy:
- Naprawdę znalazłaś te listy Mileny?! To trzeba opublikować, koniecznie, w Lidovkach, artykuł w Lidovkach, na całą stronę...!

...

Ślepej kurze ziarno, piórnik koh-i-noora i śliwowica Annie na osłodę....

20.02.13

[Karolina i koty]

Ostatni raz widziałam ją przed wyjazdem do Pragi. Padał deszcz, bo przecież Kraków deszczem i takie inne, chyba przemokły mi trampki, byłam spóźniona, nie w sosie, nieswoja, jeden z tych potwornych dni, kiedy jestem największą egoistką, tylko to nie jestem ja. Czekała na mnie w Bunkrze i właściwie niewiele pamiętam z tej rozmowy. Chyba to, że głównie ja mówiłam, ale tak jest zazwyczaj. I że już dawno nie wiedziałam co u niej, tak na bieżąco, bo chociaż widziałyśmy się pare miesięcy wcześniej, że wtedy nawet nocowałam u niej, w jej wąskim łóżku po pradziadkach, tak trochę po dawnemu, wszyscy na kupie i jeszcze kot, więc chociaż się widziałam to już dawno nie było to. A może zwyczajnie był taki dzień.

Ostatni raz dostałam od niej smsa w lecie, z informacją, że nie żyje pewien T. Tego T. nawet nie znałam, chociaż gdzieś się podobno minęliśmy. Internet mi od lata przypomina o jego istnieniu, jakieś artykuły, a już szczególnie od tej pory co mam pana z pewnego wydawnictwa na fejsie. Tak na przykład dziś ten pan z wydawnictwa wrzucił kolejny tekst o T., który trochę przeczytałam, trochę przejrzałam. Nie lubiłam tego człowieka, nie lubiłam go z tych opowieści. Ciężko się lubi kogoś, o kim się wie, że krzywdzi osobę nam bliską. Więc trochę czytam, trochę przeglądam ten tekst i nie mogę sobie przypomnieć. Nie umiem sobie przypomnieć, czy kiedy wyrwana ze snu, na gdyńskim poddaszu w domu mojej Żony, czy w tych pierzynach i z kotem obok, czy po przeczytaniu cokolwiek jej odpowiedziałam.
Nie mogę się Fi o to zapytać. Raz, że głupio, dwa, że z kontaktów został mi mail, tylko czy nadal aktualny... Ale za każdym razem myślę, czy odpisałam, co odpisałam jeśli odpisałam, a jeśli nie, to co można odpisać na wieść o śmierci kogoś, kogo choć nie znałam, to nie cierpiałam.

Za szkło włożona pocztówka z Paryża, na pocztówce kot. To pierwsza pocztówka, która przyszła tutaj, na ten mój drugi praski adres. Pokazałam ją Miszonowi, tłumaczyłam mu - to jest pocztówka, na pocztówce jest kot, kot jest na ścianie i ta ściana jest w Paryżu. Wiesz Miszu, Paryż to miasto, wiesz, jak Praga, tylko daleko.

Ciekawe, ale nie widziałam tu chyba jeszcze żadnego kota. Coraz mocniej kropi, więc muszę pisać ostrożnie Albo po prostu schować pocztówkę i skończyć pisać gdzie indziej. Ale czy to jezcze możliwe?


[udział wzięły koty (w kolejności występowania): kotka Fi, kot Mieczysław, niezainteresowany Miszon, paryski kot z pocztówki. oraz w pewnym sensie anty-koty paryskie]

01.02.13

[cieszyn zimą]

W poniedziałek popołudniu pojechałam do Cieszyna. Miałam tam spotkanie z organizatorami Kina na Granicy. Chodziło o zorganizowanie pokazu filmu u nas w Oku i promocję Kina w Pradze. Mimo początkowego entuzjazmu, nic nie wyszło. Mój szef, który patrzy na wszystkich pracowników tak samo niezależnie od tego, czy pracujemy w dziale PR, czy nalewamy widzom piwo na barze, czy sprzedajemy im bilety, wyraził pełne poparcie. Wchodzimy w to! napisał. Niestety, organizatorzy stwierdzili, że koszty są zbyt duże jak na efekty, które to może przynieść. Trochę szkoda, ja uważam, że nigdy nie wiadomo, co zadziała, a nuż ta nasza Oko-publiczność by się pokusiła o wycieczkę do Cieszyna. Nie jeden wariat do nas przychodzi, a przegląd w Cieszynie od zawsze boryka się z brakiem czeskiej publiczności...

Termin ustaliłam tak, żeby pokrywał się z wizytą w Cieszynie mojej mamy. Moja mama jest zajebista (mama nie czyta bloga, chyba, i mogę tak napisać; zresztą kiedyś jej tak powiedziałam) i jest wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie. W Cieszynie robiła szkolenie nie po raz pierwszy, bywa tam regularnie, ale do tej pory nie była na Zamku... Chciałam ją wziąć na kawę do Avionu i na spacer ogólnie, ale ani pogoda nie sprzyjała, ani czasu nie było. Następnym razem może będzie w bardziej letnie dni.

Po spotkaniu z mamą poszłam na piwo z Panią Basią. Pani Basia jest również zajebista, ale ona myślę, że to wie, bo jeśli nie mówi jej tego Karola, to na pewno jej to mówią studenci. Piwo cudowne, rozmowy fantastyczne, marzą mi się wakacje w Cieszynie, najlepiej z Żoną, której też się zatęskniło.

Kupiłam pocztówki i zrobiłam kilka zdjęć. I właściwie całe to pitu pierdu piszę po to, żeby wrzucić te kilka zdjęć.



W drodze.

Widok z okna u Kaniów

Na strychu u Karoli

Domy na Głębokiej

Rynek zimą

W kinie Piast

Miśki na Głębokiej - mama prawie mi jednego kupiła


Głęboka zimą, poprzedniego dnia spadł świeży śnieg, a we wtorek przyszła odwilż...


Olza

Księgarnia w byłej budce celników

Rynek w nocy

Rynek w nocy

 Gdzieś między Cieszynem a Karwiną

Kościółek


Zachód słońca

Jutro zaczynam kurs na przewodnika. Muszę wstać nieprzyzwoicie rano. A po egzaminach w przyszłym tygodniu zaczynam starania o przegląd polskich filmów w naszym kinie. Termin - jesień tego roku. Nie udało się z KnG, uda się inaczej.






27.01.13

[wilczawnica]

W Czechach wczoraj wybrano nowego prezydenta. Po raz pierwszy w wyborach bezpośrednich. Nie zamierzam o tym pisać. Starczy, że wczoraj przedyskutowałam o tym w pracy dużą ilość wina.

W każdym razie nie zamierzam emigrować ani z powrotem ani gdzieś dalej, a dziś jest mi słabo. Właśnie zjadłam poranne śniadanie o 14 rano i zaparzyłam sobie herbatkie z bratków. I teraz dochodzimy do tematu dzisiejszego wpisu.
Herbatkie z bratków, czyli z fiołka trójbarwnego nauczyłam się pić w późnym dzieciństwie kiedy przeżywałam katorgi wcześniejszego dojrzewania w postaci pryszczy na całym ryju  (problemu pozbyłam się w wieku lat 15 za pomocą leku, który wzbudza mnóstwo kontrowersji ze względu na tysiąc skutków ubocznych i od tej pory jestem ślicznym saphiątkiem). Podobno herbatka miała pomagać, oczyszczać i takie tam inne. W smaku na początku obleśne, ale kilka lat codziennych herbatek sprawiło, że polubiłam. Do teraz jak widzę jakąś inwazję syfów na twarzy to te bratki piję. I zaparzam je sobie też w dniach takich jak ten, na kacu, kiedy mam wrażenie, że siedzi we mnie mnóstwo syfa. Nie mam pojęcia, czy ma prawo działać, ale trochę mi jest wszystko jedno. Wierzę, że działa i smakuje mi. Więc co tam.

Beacie nie jest wszystko jedno i założyła nowego bloga. Teraz, oprócz jej zawodowego bloga bzARTfactory możecie poczytać wilczawnicę, gdzie Beata będzie pisac o naturalnych środkach leczniczych i kosmetykach. Jestem dumną autorką nazwy bloga oraz reklamuję tego bloga własnym cycem*.

Miłego czytania i miłej niedzieli!



---------------------------------------------------------------------------------------------
*sutkiem właściwie, sutkami dwoma, mało widocznymi... no cycem symbolicznym.





23.01.13

[1912]

Miałam dziś zrobić parę innych rzeczy, ale rano zdecydowałam się iść na wystawę do Obecního domu, czyli Miejskiego Domu Reprezentacyjnego, jak się to podobno tłumaczy. Wystawa 1912 - sto lat od otwarcia Obecního domu kończy się w przyszłym tygodniu, więc uznałam, że to ostatni dzwonek. Szybko namówiłam właścicielkę kota Franciszka i poszłyśmy.

Rozczarowanie. Ale od początku. Nie jest to blog przewodnikowy jak ten holešovicki więc nie będę się rozpisywać o tym, co to właściwie ten dom jest, kto wie, ten wie, kto nie ten szup szup do artykułu na Wiki. Opis wystawy zapowiadał, że będzie to przeżycie niesamowite, bo obok starszej generacji artystów secesyjnych można zobaczyć prace członków dwóch innych grup - Skupiny výtvarných umělců, czyli Grupy Artystów Plastyków oraz nieznanego mi wcześniej Uměleckého sdružení Sursum - Artystycznego Stowarzyszeni Sursum. No po prostu jaram się, serio.

Ok, a więc rok 1912. Po siedmiu latach budowy zostaje otwarty Obecní dům. Wielka secesyjna budowla według projektu panów Balšánka a Polívky. Pan Osvald Polívka to nie byle kto, praktycznie wszystko co w Pradze secesyjne, to jego*. Zdobienia wykonali najwięksi tych czasów. Mucha, Aleš, Myslbek... Sala koncertowa na 1200 słuchaczy, na parterze kawiarnie, restauracje. Szał.

Ale secesja jest już wtedy tak trochę passé. Pavel Janák kończy most Hlávki, pierwszy żelazobeton w Pradze. Pavel Janák do spółki z Gočárem i kilkoma innymi wypinają się na stowarzyszenie artystów Mánes i zakładają swoją Grupę Artystów Plastyków. Pavel Janák pisze swoje teksty teoretyczne o kubiźmie, a Gočár kończy Dům u Černé Matky Boží, Dom Czarnej Madonny, późniejszą ikonę architektonicznego kubizmu. Pavel Janák projektuje wnętrze na wystawę Grupy w Obecním domě, zasłania bogato zdobione secesyjne ściany, zamienia we wnętrze kryształu...

Rok 1912 wyglądał tak, a dziś wyglądało to buro. Na wystawę przeznaczono trzy sale. W pierwszej, środkowej, pierwsza z obiecywanych makiet, Obecní dům oczywiście. Pierwsza i jak się okazało - ostatnia. Poza tym w sali trzech panów pilnujących. Po lewej sala z pracami starszej generacji - Mucha i spółka, ogólnie secesja. Prace nieszczególne, żadna jakoś mnie nie przyciągneła. Najciekawszą częścią tej sali była część multimedialna wystawy - na wmontowanych w stoły tabletach można było obejrzeć kalendarium roku 1912 w postaci zdjęć, posłuchać kilku skomponowanych w tym roku utworów oraz obejrzeć dziesięć krótkich filmów. Skupiłam się na zdjęciach.**

Drużyna Slavii

Wyspa Štvanice, Law-tennis club Praha, czyli LTC Praha. Za kilka lat z tego klubu, na tej wyspie zrodzi się czeski hokej.

Budowa mostu Hlávki, odcinek od Štvanicy do Holeszowic, projekt P. Janák

Budowa pomnika świętego Wacława na Vaclaváku


Na końcu pierwszej sali był kubistyczny pokoik. Tutaj faktycznie było spotkanie - na ścianach pokrytych kubistyczną tapetą wisiały projekty Domu Reprezentacyjnego, które zostały zgłoszone na konkurs, choć niekoniecznie go wygrały. Po środku stał stół z krzesłami - nie dotykać!, w rogu mały stolik kawowy z fotelami - nie siadać! Kiedy przyklękłam, żeby wyfotografować stolik odkryłam na stoliku naklejkę z kodem kreskowym - a więc to replika pochodząca najpewniej ze sklepu Kubista, Ovocny trh 19, 5 minut drogi stąd.

Nie dotykaj!

Tapeta 

Nie siadać!

Kup pan stół!


W sali po prawej Grupa Artystów Plastyków i Stowarzyszenie Artystów Sursum. Jeśli chodzi o prace Grupy nic moc, trochę Čapka, trochę Fiali, trochę Kubišty. Kilka szkiców Janáka i Gočára. O wiele ciekawsze eksponaty są na stałej wystawie w Veletráním palácu. Artystów z Sursum nie znałam, więc nie mogę powiedzieć, czy reprezentacyjne czy nie. Tak samo jak w pierwszej sali, tutaj też stał stół z tabletami (zawartość identyczna) oraz leżały kartki i ołówki. Skorzystałam i pozostawiłam kawałek swojego bazgroła pod Janákowymi wazami.





------------------------------------------------------------------------------------------
*Dworzec Główny na przykład nie.
**Zakaz fotografowania oraz brak aparatu sprawiły, że mam niestety jedynie zdjęcia z telefonu wątpliwej jakości.

20.01.13

[raj mojego taty]

Mój tata nigdy nie czytał książki Zrób sobie raj i pewnie nawet nie wie, że taka istnieje*. Mimo to jest przekonany, że w tych Czechach, co ja żyję, to jest wspaniale. Szczególnie politycznie i około-politycznie po prostu miodowo.

Kiedy przyjeżdżam, pyta, czy to też tak jest jak u nas, obozy, wojna czesko-czeska. Mówię mu, że akurat ci moi Czesi, co ich mam na codzień, to niespecjalnie gadają o polityce, no, może Aneta trochę, ale ja nie wiele kumam, bo nie jestem zorientowana. Próbuję tłumaczyć, że gazety to czytam tylko w soboty i to zazwyczaj tylko o architekturze, że w telewizji to oglądam hokej, a na internetach omijam serwisy informacyjne, tak z założenia. Tata już tego nie słucha, przecież już wie, że ci Czesi, co ja ich znam, nie awanturują się nad piwem o to, kto na kogo głosuje, więc Czesi się nie awanturują o takie pierdoły w ogóle.
Czasem jednak tatę łapie niepewność. W święta na przykład pytał, jak to było jak Havel umarł. Czy ktoś wymyślał, żeby go pogrzebać tam czy sram, no, przecież wiesz córcia o co mnie chodzi... Nie bardzo wiem, co powiedzieć, więc mówię co wiem - że przecież było jasne, że sie go pochowa obok Olgi, a kiedyś w przyszłości, jak przyjdzie czas i na Dagmar, to i Dagmar tam położą pewnie i będą tak we trójkę leżeć. I też mówię o lawecie, o symbolach... Tata nie jest usatysfakcjonowany, chyba odpowiedziałam na inne pytanie niż on naprawdę zadał...

Kiedy znów przyjadę to będę mu mogła opowiedzieć o tym, jak Czesi wybierali prezydenta. Chyba się trochę zdziwi jak się dowie jak to w tym raju, do którego mu emigrowała córka, wyciąga się duchy przeszłości wcale nie gorzej niż u nas.


--------------------------------------------------------------------------------------------
*tata właściwie nie czytał żadnej książki o Czechach, od roku obok łóżka leżą Pepiki i już się odgrażam, że je zabiorę z powrotem, skoro ciągle jest w połowie Charlotty Masarykovej.
Za to potrafi pięknie utworzyć narzędnik liczby pojedynczej od słowa kluk i podobnych. Przecież był taki serial animowany - O klukovi z plakatu...

17.01.13

[postcards]

Szczęśliwie mam w paru miejscach zniżkę na ISICa, a jednym z nich są księgarnie Luxor i Academia, które sprzedają też pocztówki. Dziś właśnie kupiłam całą stertę, ponieważ na couchsurfingowy Postcard Club rzuciłam propozycje 10 kartek z Pragi... A przecież CS to nie jedyne moje źródło pocztówek.

Szkoda tylko, że na znaczki zniżek nie ma...

Kartki do wysłania - do Serbii, Czarnogóry, Anglii, Maroka, na Filipiny,  do Kolumbii, Argentyny.... i innych:)


Aktualny widok na moją lodówkę - Neon Muzeum, Belgrad, świąteczna kartka z sójką z Ołomuńca, wielkie drzewo z Buenos Aires. 

Najnowszy magnes od mamy, oczywiście z Rzymu:)

Miszonowaty i moje pudełko z kartkami

Kilka niedawno z lodówki zdjętych -Tajwan, Rosja, świąteczne Niemcy i fiński tramwaj


Przejrzałam też znaczki na kartkach i wybrałam kilka. Finlandia wygrywa różnorodnością.

Kunstmuseum, które zapragnęłam zobaczyć po zobaczeniu tego znaczka


Bożonarodzeniowa Białoruś


Kto poznaje tego smutnego pana?


Ukraińska krowa od mojej najfajniejszej wymieniaczki kartek 

Fiński traktor

Jesienne lampiony


I mój ulubiony znaczek, który nie byłby ulubiony, gdybym nie została fanką hokeja. Nie jest to po prostu "hokejowy znaczek" ale znaczek ze zdjęciem zajebistego gola z Mistrzostw Świata 2011 - polecam wygrzebać na jutubach:)


I na koniec jeszcze raz Miszon, moje pudełko na kartki i Miszonowa Przyjaciółka