27.01.13

[wilczawnica]

W Czechach wczoraj wybrano nowego prezydenta. Po raz pierwszy w wyborach bezpośrednich. Nie zamierzam o tym pisać. Starczy, że wczoraj przedyskutowałam o tym w pracy dużą ilość wina.

W każdym razie nie zamierzam emigrować ani z powrotem ani gdzieś dalej, a dziś jest mi słabo. Właśnie zjadłam poranne śniadanie o 14 rano i zaparzyłam sobie herbatkie z bratków. I teraz dochodzimy do tematu dzisiejszego wpisu.
Herbatkie z bratków, czyli z fiołka trójbarwnego nauczyłam się pić w późnym dzieciństwie kiedy przeżywałam katorgi wcześniejszego dojrzewania w postaci pryszczy na całym ryju  (problemu pozbyłam się w wieku lat 15 za pomocą leku, który wzbudza mnóstwo kontrowersji ze względu na tysiąc skutków ubocznych i od tej pory jestem ślicznym saphiątkiem). Podobno herbatka miała pomagać, oczyszczać i takie tam inne. W smaku na początku obleśne, ale kilka lat codziennych herbatek sprawiło, że polubiłam. Do teraz jak widzę jakąś inwazję syfów na twarzy to te bratki piję. I zaparzam je sobie też w dniach takich jak ten, na kacu, kiedy mam wrażenie, że siedzi we mnie mnóstwo syfa. Nie mam pojęcia, czy ma prawo działać, ale trochę mi jest wszystko jedno. Wierzę, że działa i smakuje mi. Więc co tam.

Beacie nie jest wszystko jedno i założyła nowego bloga. Teraz, oprócz jej zawodowego bloga bzARTfactory możecie poczytać wilczawnicę, gdzie Beata będzie pisac o naturalnych środkach leczniczych i kosmetykach. Jestem dumną autorką nazwy bloga oraz reklamuję tego bloga własnym cycem*.

Miłego czytania i miłej niedzieli!



---------------------------------------------------------------------------------------------
*sutkiem właściwie, sutkami dwoma, mało widocznymi... no cycem symbolicznym.





23.01.13

[1912]

Miałam dziś zrobić parę innych rzeczy, ale rano zdecydowałam się iść na wystawę do Obecního domu, czyli Miejskiego Domu Reprezentacyjnego, jak się to podobno tłumaczy. Wystawa 1912 - sto lat od otwarcia Obecního domu kończy się w przyszłym tygodniu, więc uznałam, że to ostatni dzwonek. Szybko namówiłam właścicielkę kota Franciszka i poszłyśmy.

Rozczarowanie. Ale od początku. Nie jest to blog przewodnikowy jak ten holešovicki więc nie będę się rozpisywać o tym, co to właściwie ten dom jest, kto wie, ten wie, kto nie ten szup szup do artykułu na Wiki. Opis wystawy zapowiadał, że będzie to przeżycie niesamowite, bo obok starszej generacji artystów secesyjnych można zobaczyć prace członków dwóch innych grup - Skupiny výtvarných umělců, czyli Grupy Artystów Plastyków oraz nieznanego mi wcześniej Uměleckého sdružení Sursum - Artystycznego Stowarzyszeni Sursum. No po prostu jaram się, serio.

Ok, a więc rok 1912. Po siedmiu latach budowy zostaje otwarty Obecní dům. Wielka secesyjna budowla według projektu panów Balšánka a Polívky. Pan Osvald Polívka to nie byle kto, praktycznie wszystko co w Pradze secesyjne, to jego*. Zdobienia wykonali najwięksi tych czasów. Mucha, Aleš, Myslbek... Sala koncertowa na 1200 słuchaczy, na parterze kawiarnie, restauracje. Szał.

Ale secesja jest już wtedy tak trochę passé. Pavel Janák kończy most Hlávki, pierwszy żelazobeton w Pradze. Pavel Janák do spółki z Gočárem i kilkoma innymi wypinają się na stowarzyszenie artystów Mánes i zakładają swoją Grupę Artystów Plastyków. Pavel Janák pisze swoje teksty teoretyczne o kubiźmie, a Gočár kończy Dům u Černé Matky Boží, Dom Czarnej Madonny, późniejszą ikonę architektonicznego kubizmu. Pavel Janák projektuje wnętrze na wystawę Grupy w Obecním domě, zasłania bogato zdobione secesyjne ściany, zamienia we wnętrze kryształu...

Rok 1912 wyglądał tak, a dziś wyglądało to buro. Na wystawę przeznaczono trzy sale. W pierwszej, środkowej, pierwsza z obiecywanych makiet, Obecní dům oczywiście. Pierwsza i jak się okazało - ostatnia. Poza tym w sali trzech panów pilnujących. Po lewej sala z pracami starszej generacji - Mucha i spółka, ogólnie secesja. Prace nieszczególne, żadna jakoś mnie nie przyciągneła. Najciekawszą częścią tej sali była część multimedialna wystawy - na wmontowanych w stoły tabletach można było obejrzeć kalendarium roku 1912 w postaci zdjęć, posłuchać kilku skomponowanych w tym roku utworów oraz obejrzeć dziesięć krótkich filmów. Skupiłam się na zdjęciach.**

Drużyna Slavii

Wyspa Štvanice, Law-tennis club Praha, czyli LTC Praha. Za kilka lat z tego klubu, na tej wyspie zrodzi się czeski hokej.

Budowa mostu Hlávki, odcinek od Štvanicy do Holeszowic, projekt P. Janák

Budowa pomnika świętego Wacława na Vaclaváku


Na końcu pierwszej sali był kubistyczny pokoik. Tutaj faktycznie było spotkanie - na ścianach pokrytych kubistyczną tapetą wisiały projekty Domu Reprezentacyjnego, które zostały zgłoszone na konkurs, choć niekoniecznie go wygrały. Po środku stał stół z krzesłami - nie dotykać!, w rogu mały stolik kawowy z fotelami - nie siadać! Kiedy przyklękłam, żeby wyfotografować stolik odkryłam na stoliku naklejkę z kodem kreskowym - a więc to replika pochodząca najpewniej ze sklepu Kubista, Ovocny trh 19, 5 minut drogi stąd.

Nie dotykaj!

Tapeta 

Nie siadać!

Kup pan stół!


W sali po prawej Grupa Artystów Plastyków i Stowarzyszenie Artystów Sursum. Jeśli chodzi o prace Grupy nic moc, trochę Čapka, trochę Fiali, trochę Kubišty. Kilka szkiców Janáka i Gočára. O wiele ciekawsze eksponaty są na stałej wystawie w Veletráním palácu. Artystów z Sursum nie znałam, więc nie mogę powiedzieć, czy reprezentacyjne czy nie. Tak samo jak w pierwszej sali, tutaj też stał stół z tabletami (zawartość identyczna) oraz leżały kartki i ołówki. Skorzystałam i pozostawiłam kawałek swojego bazgroła pod Janákowymi wazami.





------------------------------------------------------------------------------------------
*Dworzec Główny na przykład nie.
**Zakaz fotografowania oraz brak aparatu sprawiły, że mam niestety jedynie zdjęcia z telefonu wątpliwej jakości.

20.01.13

[raj mojego taty]

Mój tata nigdy nie czytał książki Zrób sobie raj i pewnie nawet nie wie, że taka istnieje*. Mimo to jest przekonany, że w tych Czechach, co ja żyję, to jest wspaniale. Szczególnie politycznie i około-politycznie po prostu miodowo.

Kiedy przyjeżdżam, pyta, czy to też tak jest jak u nas, obozy, wojna czesko-czeska. Mówię mu, że akurat ci moi Czesi, co ich mam na codzień, to niespecjalnie gadają o polityce, no, może Aneta trochę, ale ja nie wiele kumam, bo nie jestem zorientowana. Próbuję tłumaczyć, że gazety to czytam tylko w soboty i to zazwyczaj tylko o architekturze, że w telewizji to oglądam hokej, a na internetach omijam serwisy informacyjne, tak z założenia. Tata już tego nie słucha, przecież już wie, że ci Czesi, co ja ich znam, nie awanturują się nad piwem o to, kto na kogo głosuje, więc Czesi się nie awanturują o takie pierdoły w ogóle.
Czasem jednak tatę łapie niepewność. W święta na przykład pytał, jak to było jak Havel umarł. Czy ktoś wymyślał, żeby go pogrzebać tam czy sram, no, przecież wiesz córcia o co mnie chodzi... Nie bardzo wiem, co powiedzieć, więc mówię co wiem - że przecież było jasne, że sie go pochowa obok Olgi, a kiedyś w przyszłości, jak przyjdzie czas i na Dagmar, to i Dagmar tam położą pewnie i będą tak we trójkę leżeć. I też mówię o lawecie, o symbolach... Tata nie jest usatysfakcjonowany, chyba odpowiedziałam na inne pytanie niż on naprawdę zadał...

Kiedy znów przyjadę to będę mu mogła opowiedzieć o tym, jak Czesi wybierali prezydenta. Chyba się trochę zdziwi jak się dowie jak to w tym raju, do którego mu emigrowała córka, wyciąga się duchy przeszłości wcale nie gorzej niż u nas.


--------------------------------------------------------------------------------------------
*tata właściwie nie czytał żadnej książki o Czechach, od roku obok łóżka leżą Pepiki i już się odgrażam, że je zabiorę z powrotem, skoro ciągle jest w połowie Charlotty Masarykovej.
Za to potrafi pięknie utworzyć narzędnik liczby pojedynczej od słowa kluk i podobnych. Przecież był taki serial animowany - O klukovi z plakatu...

17.01.13

[postcards]

Szczęśliwie mam w paru miejscach zniżkę na ISICa, a jednym z nich są księgarnie Luxor i Academia, które sprzedają też pocztówki. Dziś właśnie kupiłam całą stertę, ponieważ na couchsurfingowy Postcard Club rzuciłam propozycje 10 kartek z Pragi... A przecież CS to nie jedyne moje źródło pocztówek.

Szkoda tylko, że na znaczki zniżek nie ma...

Kartki do wysłania - do Serbii, Czarnogóry, Anglii, Maroka, na Filipiny,  do Kolumbii, Argentyny.... i innych:)


Aktualny widok na moją lodówkę - Neon Muzeum, Belgrad, świąteczna kartka z sójką z Ołomuńca, wielkie drzewo z Buenos Aires. 

Najnowszy magnes od mamy, oczywiście z Rzymu:)

Miszonowaty i moje pudełko z kartkami

Kilka niedawno z lodówki zdjętych -Tajwan, Rosja, świąteczne Niemcy i fiński tramwaj


Przejrzałam też znaczki na kartkach i wybrałam kilka. Finlandia wygrywa różnorodnością.

Kunstmuseum, które zapragnęłam zobaczyć po zobaczeniu tego znaczka


Bożonarodzeniowa Białoruś


Kto poznaje tego smutnego pana?


Ukraińska krowa od mojej najfajniejszej wymieniaczki kartek 

Fiński traktor

Jesienne lampiony


I mój ulubiony znaczek, który nie byłby ulubiony, gdybym nie została fanką hokeja. Nie jest to po prostu "hokejowy znaczek" ale znaczek ze zdjęciem zajebistego gola z Mistrzostw Świata 2011 - polecam wygrzebać na jutubach:)


I na koniec jeszcze raz Miszon, moje pudełko na kartki i Miszonowa Przyjaciółka



15.01.13

[radość z czytania ebooków]

Nie żebym czytała jakoś wybitnie dużo, jeśli chodzi o ilość przeczytanych książek to od lat systematycznie się opuszczam. Lektur uczelnianych nie czytam prawie wcale, w zeszłym roku przeżywałam katusze męcząc jedną z powieści Karoliny Světlej, czeskiej pisarki dziewiętnastowiecznej, której niedaleko było do polskiego pozytywizmu. No cóż, już w latach dwudziestych Egon Erwin Kisch napisał, że żadna powieść, która jest dziś starsza niż trzydzieści, czterdzieści lat, nie nadaje się do czytania.... Ale to tak na marginesie, bo ogólnie chodzi o to, że nie jestem już żadnym molem książkowym, chociaż od literek nie stronię. Lista moich ulubionych blogów* jest dość długa.
Jednak z każdego wyjazdu do Polski przywoziłam kilka nowych książek. Nie jeżdżę za często, więc nie borykam się jeszcze z problemem kupowania nowych regałów (chociaż ostatnio troszkę przemeblowaliśmy i przeksiążkowaliśmy naszą biblioteczkę), ale za każdym razem na trasie powrotnej mam problemy z podniesieniem walizki.

Od Gwiazdki mam Kindla. Zdecydowałam się na najzwyklejszego, bez żadnych klawiatur, paperwhitów i touchy. Niestety, nie wszystko da się kupić w wersji elektronicznej, a niektóre rzeczy nawet gdyby się dało, to są za pięknie wydane, żeby nie mieć ich w papierze.** Problem walizki pozostał.
Często widzę komentarze z serii Tylko Papier. Że książka musi pachnieć, że ktoś lubi zaginać rogi. Najbardziej lubię argument mojej mamy, która obejrzała Kindla, przeczytała kawałek, powiedziała, że całkiem dobrze się na tym czyta, ale ona tego nie chce, bo... zbiera zakładki.
Powody dla posiadania tego urządzenia miałam dwa. Po pierwsze, chciałam ulżyć mojemu ojcu i mojemu mężczyźnie, którzy dzielnie targają moje walizki i torby na dworzec i z dworca. Ekhem... Drugi to możliwość kupienia wydawanych w Polsce nowości od ręki. Tutaj na razie zawód, bo chociaż Czarne już wszystkie książki wydaje też elektronicznie, to inne wydawnictwa niekoniecznie. Mam nadzieje, ze Znak jednak zdecyduje się na ebooka Miłości z kamienia Grażyny Jagielskiej***

Mimo wszystko jestem zachwycona. Dlaczego? Ponieważ nagle mnóstwo książek mam na dwa kliknięcia. Woblink, serwis zajmujący się sprzedażą ebooków, za samą rejestrację do newslettera przyznał mi 50zł w kuponach na dalsze zakupy. Kuszące, prawda? Oprócz tego w ostatni weekend w promocyjnych cenach kupiłam dwa ebooki wydane w Czarnym. Nie w ciemno - każdy taki serwis proponuje kilkunastostronicowy fragment do pobrania za darmo. No i mniej legalne ebooki... Chomik i ulož.to są ich pełne. W dodatku ulož.to można znaleźć mnóstwo książek od razu w formacie .mobi, nawet jeśli są to "domowe" przeróbki pdfów, to nie muszę się już męczyć z przerabianiem ich.

A jak się na tym czyta? Jak dla mnie - wspaniale. Możliwe, że cierpiałam na książkowy głód, ale nie mogłam się oderwać. Kiedy się męczyłam, przestawiałam sobie czcionkę na odrobinę większą i czytałam dalej. Najgorsze - lub najlepsze - jest to, że nie wiem ile zostało mi do końca rozdziału. Oczywiście, mogę przeklikać i sprawdzić, ale potem muszę przeklikać z powrotem. Efekt? Wieczorne postanowienie, że przeczytam jeden rozdział skończyło się czytaniem do drugiej, bo akurat ten w porównaniu z poprzednimi był wyjątkowo długi. Ta tajemnica - ile właściwie jeszcze mi zostało - mnie pociąga. Na klasycznej książce to widać. Kindle niby pokazuje mi, ile procent mam przeczytane, ale nie przemawia to do mnie.

Dziś rano skończyłam Atlas chmur. Od czasu letniej lektury Biegunów Olgi Tokarczuk nie czytałam żadnej powieści, jedynie literaturę faktu. Po Atlas sięgnełam po obejrzeniu fragmentu filmu, około dwudziestu minut, oczywiście wyrwanych z samego środka całej historii (uroki pracy w kinie). Wersję czeską znalazłam na ulož.to. Krótka recenzja - czyta się przyjemnie (poza pierwszym rozdziałem, który jest dziennikiem pokładowym), fragmentami jest zabawnie, fragmentami jest tragicznie edukacyjnie (był moment, że myślałam, że od tak natarczywej antykorporacyjnej ideologii rzygnę), ale jest też jeden bardzo przyjemny zwrot akcji, którego nie przewidziałam (bo całość historii jest raczej przewidywalna; możliwe, że i ten zwrot inteligentniejszy czytelnik by przewidział). Lektura miła, może wciągnąć, raczej nie wybitna. Skracając i może lekko upraszczając - niewolnictwo jest złe, korporacje są złe, musimy uważać, żeby nie stać się ich niewolnikami. Teraz mogę kiedyś iść na film, tym razem cały.

Czekają już na mnie następne ebooki. Kupione, ściągnięte, podesłane przez kogoś. To może być zachwyt neofity, ale dzięki temu zachwytowi czuję, że czytam więcej. Zdecydowanie więcej niż powinnam w czasie sesji.

---------------------------------------------------------------------------------------
*nie tylko o jedzeniu, czy podróżniczych, z których część polecałam w poprzednim wpisie, ale na przykład fantastyczny blog o dawnej reklamie
**tym razem przyjechała White plate czyli książka kucharska znanej blogerki oraz AR/PS o architeturze Arseniusza Romanowicza i Piotra Szymaniaka
*** link do opisu książki TUTAJ a TUTAJ link do audycji w Trójce z udziałem państwa Jagielskich

10.01.13

[share week, czyli co czytam]

Skacząc po internetach i po mniej i bardziej inteligentnych blogach i blogopodobnych, które czytam, przeglądam, podziwiam bądź też naśmiewam się z nich, natrafiłam na akcję, która tworzy przyjemne kółka wzajemnej adoracji - Share Week. Znaczy tydzień dzielenia się tym, co czytamy. Dokładnie o akcji napisał jej prowodyr TUTAJ - tego bloga akurat nie czytam, weszłam tam dziś przez inny, który przeglądam*

Ta lista nie jest ułożona według tego, które blogi lubię najbardziej, zaglądam najczęściej** ale według tego co mi się przypomni. Coś niecoś mam też przecież. z boku na dawno nieaktualizowanej liście linków. 

1. Karola i jej motorek w dupie czyli Ethno-passion, Karoli blog o jej podróżach, wolontariacie i ogólnie o tym, że ma w głowie jakiegoś pasożyta, który nie pozwala jej za długo przebywać w jednym miejscu. To jest kobieta, z którą chcę jechać do Sarajewa, jak już wymyślę jak (połączenie bezpośrednie Budapest-Sarajevo za 50euro tam i z powrotem zostało zlikwidowane, tadam..)

2. Anka - czyli kolejny podróżnik. W komentarzu na couchsurfingu napisałam jej, że albo jest bardzo odważna albo zbyt głupia żeby się bać. Na jej własne życzenie napisałam to po czesku więc nie wiem czy zrozumiała... Ankę widziałam kilka razy w życiu i mam nadzieję, że jeszcze ją zobaczę, bo... właśnie jest gdzieś w Ameryce Południowej, po której jeździ sobie stopem i bez planów. Na blogu też jej wyprawy po Bałkanach i Erasmus w Hiszpanii.

3. bzARTfactory - rodziców się nie wybiera. Zazwyczaj. Beata jest moją matką z wyboru i na swoim blogu pokazuje te wszystkie rzeczy, które magicznie robi w swoim komputerze i zupełnie nie kumam jak. Pokazuje tam też rzeczy, które robi poza komputerem, ale te już absolutnie przekraczają moją wyobraźnię. Po prostu Beata robi swoją Sztukę. W dziale photography jestem też ja i wy też możecie mieć takie fajne zdjęcia, do tego służy zakładka contact***

4. nunu - blog nunu, na którym nunu pokazuje swoje obrazki. i małpy. i lisy i torby. i wszystko inne co tam tworzy. ja też jestem na jednym obrazku, który narysowała, ale nie ma go w tej galerii, więc jest jeszcze bardziej mój.

5. chłopak nunu czyli Piotr eS. i jego rower. Czyli znów podróże, obce mi jeszcze bardziej niż autostop (którym bym chętnie podróżowała, gdyby nie choroba lokomocyjna), ponieważ w rowerze trzeba pedałować samemu, a to już niebezpiecznie przypomina wysiłek i sport****. Tym bardziej Piotra podziwiam, poczytuje bloga i pomału czytam też książkę. 


Pięć blogów to tak akurat. Mam nadzieję, że wszyscy a przynajmniej większość z was stanie się stałym czytelnikiem Karoli i polubi fanpage jej bloga, zamówi sobie sesję zdjęciową u Beaty, wybierze się na slajdy i opowiadanie o rowerze, gdzie przy okazji kupi i książkę Piotra, i małpę od Ali i jeszcze pocztówkę. A tę pocztówkę, co Ala narysowała, to mi wyśle!


-----------------------------------------------------------------------------------
*choć właściwie nie wiem po co to regularnie przeglądam, chyba mam nadzieje na kolejne popisy błyskotliwości pewnej młodej studentki mojej byłej uczelni... 
**bo najczęściej i tak czytam blogi o jedzeniu...
***latanie nago po lesie nie jest obowiązkowe
****mój brat powiedział kiedyś, że męczę się na sam dźwięk słowa sport. to było jeszcze zanim poznałam hokej.

06.01.13

[jestem szczęśliwa]

tak zwyczajnie i po prostu.
nawet jeśli się boję, że zawalę studia. że nie mam pomysłu co dalej. co w ogóle. nawet jeśli trochę mnie dręczy myśl, że ciągle jeszcze nie dorosłam i jak dziecko płaczę ze złości na ulicę. i tak dalej.
ale tak zwyczajnie, po prostu,  w niedzielę rano przed kawą i pracą - i we wszystkich innych momentach, choć nie zawsze o tym pamiętam -
- jestem szczęśliwa.




Zdjęcie z wystawy Fotografování pražské architektury 1922-1968,Praskie Emauzy po bombardowaniu