31.07.13

[co przeczytana książka mówi o tym, co we mnie w środku]

Coś się we mnie zmieniło. Spędziłam tydzień czytając Do latarni morskiej Virginii Woolf - i dawno się tak z lekturą nie męczyłam. Mam kilka zakreślonych cytatów i jedną część, mam wrażenie, że najkrótszą - Czas płynie - które mi się podobały. Przez resztę chciałam tylko przebrnąć. Nie było w tym czytaniu nic z zachwytu nad Panią Dalloway, którą połykałam, czułam, która mnie zdanie za zdaniem uszczęśliwiała. Drażniła mnie postać pani Ramsay - a przecież to podobno piękny portret matki, macierzyństwa, postać pozbawiona egoizmu - a ja nie mogłam wytrzymać jej zmian opinii o ludziach, którzy ją otaczali; jak jednocześnie nie znosi kogoś, a za chwilę się nad nim lituje. Do szału mnie doprowadzała, że jakby nie dopuszczała do świadomości innych modeli życia - malarki Lily, która postanowiła zostać starą panną i która "nie może przecież traktować tego malarstwa poważnie"*. Albo jej stosunek do męża - chociaż to może najmniej, bo przecież tak jest w związkach, tak człowiek ma w swojej głowie, że raz by zabił na śmierć drugą połówkę, a raz się nurza w czułości, w zachwycie. Na chwilę polubiłam Lily, chyba przez to jak o niej myślała pani Ramsay, co wydawało mi się tak nieznośnie krzywdzące. I ten stosunek Lily do swojej pracy, że nieważne, że się z tym męczy, że się zadręcza tym,  jak obraz w jej główie nie odpowiada temu na płótnie, że ktoś jej powiedział, że kobiety nie powinny ani pisać ani malować; i to nic, że Ramsayowie jej obraz powieszą w jakimś mało istotnym miejscu w domu, albo w ogóle zwiną i schowają - dla Lily mogłam Do latarni doczytać - ale i tak mnie wkurzyła na końcu, jak mówi o sobie, zasuszona stara panna - jakby przyjęła to spojrzenie innych... 

Coś się więc zmieniło we mnie przez te trzy lata o zachłyśnięcia Panią Dalloway - strach teraz otworzyć tę książkę, bo może ta chwila w czerwcu już nie wywoła tego stanu błogości? - zmieniło się coś wyraźnie i sama nie wiem, czy na złe, na dobra czy tylko na inne...


-----------------------------------------------------------
*cytat z pamięci

23.07.13

[stolperstein]

Mniej więcej od momentu, kiedy znalazłam zaginione listy Mileny Jesenskiej z więzienia w Dreźnie i z obozu w Ravensbruck, kiedy już wiedziałam, że to na pewno to, że trzeba to przetłumaczyć, że będzie to wydane, mniej więcej od tamtych dni kołuje mi po głowie myśl, że na ulicy Kouřimskiej 6 nie ma nic.
Po większości z nas zostaje grób, jakaś tabliczka, napis na skrytce z urną. Jest miejsce, w które mogą przyjść bliscy, rodzina, znajomi, ludzie, którzy nas podziwiali czy szanowali, czy po prostu darzyli z jakiegoś powodu sympatią. Oczywiście, możemy sobie zażyczyć, żeby nas rozsypano - ale dalej pozostaje to miejsce, które jest z nami związane, które sobie w jakiś sposób wybraliśmy. 
Milena Jesenska, tak jak inne ofiary obozów, nie ma swojego nagrobka. Chociaż jej rodzinie zaproponowano przyjazd i odbiór ciała (bądź urny, tutaj są różne wersje), stary profesor Jesenský, ojciec Mileny, nie miał na to siły. Wiele razy myślałam o tym, żeby pani Alenie Wagnerovej, która napisała biografię Mileny, która tłumaczyła jej obozowe listy, zaproponować jakąś petycję, prośbę do władz dzielnicy aby na Kouřimskiej 6, gdzie Milena mieszkała do swojego aresztowania w niedzielę, 11. listopada 1939 roku, umieścić jakąś pamiątkową tablicę. Możliwe nawet, że wspomniałam o tym w jednym z wielu mail, które między sobą wymieniłyśmy. Ale jakoś nic z tego nie wyszło. Milena Jesenská nie ma swojego miejsca.

Kłamię - nie miała. Do zeszłego czwartku, 18. lipca tego roku. Tego dnia na chodniku pod domem pojawiła mała złota tabliczka, która krótko informuje, że w tym domu mieszkała Milena Jesenská, urodzona w 1896 roku, aresztowana w 1939, zamordowana 17 maja 1944 w Ravensbruck.
To Stolperstein, kamień, o który się potykamy, kamień pamięci w formie kostki brukowej umieszczonej przed domem ofiary nazizmu. Po czesku mówi się na nie kameny zmizelých, kamienie tych, którzy zniknęli. Po raz pierwszy potknełam się o nie w naszych holeszowickich ulicach. Nie rzucają się szczególnie w oczy, ale czy o to chodzi?

Na Kouřimskiej byłam w piątek, razem z E. Pokazywałam jej dom Jany w sąsiednich Hornich Stromkach. Zatrzymałam się też pod szóstką, nawet wygłosiłam zdanie o tym, jak to nie istnieje żadne miejsce upamiętniające Milenę. Nie spojrzałam pod nogi. Dopiero dziś znajomy podesłał mi link do zdjęcia (Janku - díky!). 
Tak bardzo się cieszę, że w zeszłym tygodniu się myliłam.




TUTAJ link do czeskiej strony projektu (także w języku angielskim i niemieckim) - historia projektu, mapa kostek

17.07.13

[żonka]

Przyznam się, bo cóż robić. Że gotuję i piekę to już większość wie, w dodatku niektórzy chwalą, a szarlotka sprzedaje się w kawiarni w moim kinie. Lat temu kilka ktoś z dobrych znajomych stwierdził, że ja to bym była taką dobrą żonką. Reszta popatrzyła na niego z rozbawieniem bądź zdziwieniem. Żonka... W moim wyobrażeniu żonka to jednak nie ja - sprzątać nie nauczyłam się dalej... Ale do puenty -

- poznajcie mój ogródek.

od lewej - mięta, oregano, tymianek i dwie bazylki.


Może roślinki nie wyglądają tak imponująco jak krzaczki pierwszy dzień po przyniesieniu z supermarketu, ale umówmy się - krzaczki z supermarketu nie mają wytrzymać długo. Ale wcale nie jest tak, że nie mogą. Miętę mam co prawda dopiero miesiąc, przyciągnęłam ją z Billi, trzyma się, puszcza świeże listki. Oregano i mała bazylka to sadzonki z targu, oregano się tak rozrosło, że przeszło już przesadzanie. Tak samo zresztą tymianek z Alberta, który wyglądał niesamowicie pierwszego dnia, a trzeciego był w połowie martwy. Odrósł, rozłazi się na boki, jak tylko zdobędę ładną zawieszaną doniczkę to się tam przeprowadzi. Duża bazylka to moja duma. Znalazłam ją w supermarkecie, gdzie stała by po kolana w wodzie, gdyby te kolana miała, listki jej już czerniały. Mam ją już ponad rok, dodaję do gotowania, kiedy obrodzi to suszę listki. Owszem, gdybym potrzebowała zrobić pesto to bym kupiła sklepowy krzaczek szybkoumieraczek - ale nie potrzebuję.

Ach, mini-szklarnia ma przede wszystkim funkcję obronną - Misz zakochał się w oregano. Bez wzajemności, roślinka jakoś nie reagowała entuzjastycznym wzrostem na obgryzanie i targanie razem z całą doniczką po kuchni.

Wskazówki na temat domowej uprawy pomidorków, truskawek/poziomek i innych rzeczy z radością przyjmę. 




05.07.13

[gra w opowiadanie]

Ciągi scen, które chodzą po głowie, takie miejsca w tekście, gdzie wszystko zaczyna się dziać tu i teraz. Jest sobie tekst, ciąg zdań, ciąg zdarzeń, garść cytatów i parafraz - tutaj się rysuje historia, tutaj się rysuje biografia, tak było (podobno), dlatego się to stało (podobno) - ale to wszystko nie jest to, czym ta opowieść ma być.
Opowieść - kluczowe słowo. Opowieść się opowiada, opowieści się słucha. Nawet jeśli słuchasz swojego głosu, w swojej głowie, tak innego od tego głosu kiedy słyszysz otwierając usta, tak odległego od tego co słyszysz na nagraniach. Opowieść nie może nudzić, opowieść musi nas trzymać - obrazy, które stają przed oczami, tymi wewnętrznymi oczami, które nie mają żadnych źrenic i obwódek w różnych kolorach. To musi grać, to jest gra - opowiadam tę historię i muszę zagrać tak, żebyś to widział. Ja już mam moje obrazy i już widzę, jak Egon Bondy, choć wtedy jeszcze Zbyněk Fišer, stoi pod drzwiami mieszkania na ostatnim piętrze - widzę, bo to opisał. Ale widzę też drugą stronę - i widzę jak Jana wstaje z łóżka i przedziera się do tych drzwi, jest południe albo chwilę po, jest Boże Narodzenie i tych dwoje, po dwóch stronach drzwi mają kaca. Ona się przedziera, on przestępuje z nogi na nogę i za chwilę zacznie się wielka historia. Ale jeszcze chwila.
I inne - wcześniej, Jana stojąca na przystanku z zeszytami szkolnymi i czarnym kotem w teczce, czeka na tramwaj, a Milenę przed chwilą odwiozło gestapo; i później, kiedy po wyjściu z więzienia pisze książkę o matce, popalając przy tym, choć miała rzucić; albo znów na schyłku lat pięćdziesiątych, kawiarnia Slavia; i skok w przód - Jana, która opowiada o własnej śmierci...
Są miejsca, które muszą być tu i teraz, to mogą być te miejsca, choć mogłam wybrać źle. Jeśli wybrałam źle, to gra nie zadziała, jeśli wybrałam dobrze - idziesz do następnej sceny. Czekasz na nią. Złapałam Cię w moją opowieść.

Siedzę na koloniach u Najlepszej z Żon, obracam w myślach zdania, w palcach papierosa. Jana miała jedno oko piwne, drugie zielone. Miała też zeza.

01.07.13

[usprawiedliwienie nieustającego nieporządku w każdym miejscu, w którym się znajdę]

Nieporządek, w którym żyliśmy, to znaczy porządek, w którym bidet naturalnym, choć niedostrzegalnym sposobem przemienia się w płytotekę i archowum listów do odpisania, wydawał mi się czymś w rodzaju nieodzownej dyscypliny, jakkolwiek nie chciałem przyznać się do tego Madze. Szybko zrozumiałem, że należało jej przedstawiać rzeczywistość za pomocą metodycznych określeń, pochwała nieporządku oburzyłaby ją w takiej samej mierze, jak i jego potępienie. Dla niej nie istniał nieporządek (...).
...gdzieś pod czy też nad tym wszystkim nie chciałem, jak przedstawiciele typowej cyganerii, udawać, że ten kieszonkowy bałagan jest wyższym nakazem duchowym, albo inną równie przegniłą etykietą, ani godzić się na to, że wystarcza minimum przyzwoitości (przyzwoitości, młodzieńcze!), aby wyplątać się z nie kończących się ilości brudnej waty.
[Julio Cortazar, Gra w klasy]

powinnam kiedyś przeczytać więcej o archetypach, czy ogólnie o jakiejś psychologii, ale też trochę o magii - są po prostu postacie, które przewijają się przez literaturę i choć każda jest wyjątkowa to są w jakiś sposób tym samym; bo przecież, czy Maga nie jest w jakiś sposób trochę Holly Golightly, a Holy to jak nic Jana.

tylko Jana nie wydarzyła się w literaturze, Jana wydarzyła się literaturze; ale czy na pewno? czy Jana Bondiego nie jest postacią literacką, tak jak jest tą postacią Bondy Hrabala? czy Jana w mojej głowie, wspomnienia, dokumenty i zdjęcia przetwarzane na obrazy, z obrazów zdania, a ze wszystkiego tego sny - czy ta Jana nie zdarza się już literaturze i czy to, że spotykam ją w innych kobietach w różnych książkach, czy nie czyni to Jany wymyśloną?

czym różni się Jana, która w tym roku w sierpniu skończyłaby 85 lat od mojej Jany, która przychodzi we śnie i spogląda na mnie - ani to pytająco, ani to jakkolwiek, powstała z popiołów, wydmuchuje dym niebiański, truskawkowy; więc czym różni się?