18.11.14

[zła]


To jednak prawda mówisz jak wracamy ze spaceru, takiego spaceru trochę-więcej-niż-dookoła-bloku, na jesień się robisz bardziej depresyjna.

Robię się. Ludzi nie znoszę, nawet już nie chcę żeby do mnie mówili, o coś pytali, oczekiwali mojego zainteresowania. Cokolwiek. Uciekam, uciekam, bo nie chcę nie lubić, bo myślę, że w dni odcięcia się uspokoję, że wypłaczę, wyleżę, wyczytam, że przejdzie. Myślę intensywnie o smażeniu naleśników, naleśniki mi znów zaczęły wychodzić - nie wiem, czy to dobrze, najlepsze naleśniki robiłam w swych najgorszych czasach. Były z cynamonem. 

Ale jak wracam między ludzi, to wszystko wraca. To rozdrażnienie, wyrwanie ze snu myśli, czemu mówisz do mnie na ulicy, nie byłam przecież zła, zanim zawołałeś. Nie było mi źle zanim musiałam wejść w nieoczekiwany kontakt - na ten w pracy jestem przygotowana, ale wszystko wcześniej, kiedy idę ulicą pod górę i jeszcze jestem w snach i myślach pogrążona - czemu mnie wyrywasz? 

Czasem, a nawet często, się spóźniam, bo trzymam na rękach kota, kot do mnie się tuli, a ja nie mam sumienia go odłożyć. On mnie chyba lubi, więc go przytulam dalej, nic to. Na angielski przyjdę tę kilka, dziesięć, piętnaście minut później.


Czasem też myślę, że chciałabym być Anią Shirley, ale niestety, jestem sobą i podobno jestem zła.