19.11.12

[vlast a ojczyzna]

Proto že mi Pavel tak hezky přeložil můj poslední přispěvek a tvrdě tvrdí, že by to rád přečetl i český čtenář tak to s malými upravami davám. Polskou verze najdete SEM/TUTAJ  wersja polska.
==================================================================

Moją ojczyzną jest Facebook, mou vlastí je Facebook, povídá jistý pán v rozhovoru. Čtu si ten rozhovor, trochu plácání a tak trochu nevím, co si o tom myslet. Protože ten obrat je v zásadě hloupý, ale přesto o něčem vypovídá. O tom, že slovo ojczyzna, vlast ztratilo pro toho pána na síle.

Co to znamená – ojczyzna? V češtině existuje slovo vlast, které nahradilo starší výraz otčina. Vlast, čili původně území, které ovládám, území kolem mého hradu či usedlosti. Odtud též výraz vlastní. Existuje též domov. Domov, a já hned vidím místo, kde jsem doma, mou kotlinku, můj kousek země, odkud pocházím, který mám ráda. Nemám ho ráda proto, že je polský, český nebo jakýkoliv jiný, stejně tak nemám ráda svou matku proto, že je to Polka. Mám ráda ten kousek světa, protože je můj, a mou matku, protože je moje. Patří mi a já patřím jí. Domov bez jakéhokoliv patosu, útulnost sama.

Jazyk má význam, tak nějak příjemněji mi zní ten dům, ten můj vlastní kousek země než ta ojczyzna, země otců, dědictví po předcích, oč tíže a vážněji zní Vaterland než Heimat, moje tady. Moje tady, méně abstraktní, více makatelné. Malá ojczyzna, soukromá ojczyzna – cožpak se musíme v polštině stále ohánět těmi otci? Proč nemáme jiný výraz pro místo, odkud pocházím? I ten jazyk mám ojczysty, "otcovský", a ne mateřský, po matce, ne rodný, od narození, ne first language jak je to obvyklé v angličtině.

Možná proto je mi ta ojczyzna tak cizí, protože je tak nadužívaná a nedá se jí vyhnout. Nejsem pyšná, když vyslovuji to slovo. Mluvíc o Varšavě, hledám tisíce jiných výrazů, abych popsala svůj vztah k tomu místu. Výrazů, které neztratily význam, které se neutopily v neustálém opakování. Tak jako pro mě kdesi ztratilo sílu slovo Polsko, vůbec netuším kde, mě, vnučce povstalců, mě, která pláče v hodinu W, naslouchajíc se stisknutým hrdlem sirénám, které v Praze nevyjí…

Ale to už je jiný příběh, o slovech a významech, o lidech, kteří ty významy ničí a činí nevábnými. O těch, kdo hledají náhražky a obdivují cizí, jež neznají a o těch, co nejsou ani tady, ani tam, o ztracencích na druhé straně oceánu… Je to dlouhý příběh o tom, proč se nad tím vlastně pozastavujeme místo toho, abychom byli hrdí jak Irové a vůbec to neřešili.


18.11.12

[patria]

Moją ojczyzną jest Facebook mówi pewien pan w wywiadzie. Wywiad czytam, trochę bełkot i troche nie wiem, jak się ustosunkować. Bo tytuł jest w zasadzie głupi, ale jednak coś tam przekazuje. Przekazuje, że słowo ojczyzna straciło dla tego pana siłę.

Co to znaczy - ojczyzna? W czeskim istnieje słowo vlast, które zastąpiło starsze pojęcie otčina. Vlast, czyli pierwotnie teren, którym władnę, teren wokół mojego zamku, dworku. Od tego też słowo vlastní, czyli własny.
Istnieje też domov. Domov, i ja widzę od razu miejsce, gdzie jestem w domu, moją kotlinkę, mój kawałek ziemi, stąd jestem, który kocham. Nie kocham dlatego, że jest polski, czeski, jakikolwiek, tak samo nie kocham mojej matki dlatego, że jest Polką. Kocham ten fragment świata, bo jest mój i moją matkę, bo jest moja. Przynależy mi i ja przynależę jej. Domov, bez żadnych patosów, sama przytulność.

Język ma znaczenie, jakoś przyjemniej brzmi mi ten dom, ten mój własny kawałek ziemi, niż ta ojczyzna, ziemia ojców, spadek po przodkach, o ile ciężej i poważniej brzmi Vaterland niż Heimat, moje tutaj. Moje tutaj, mniej abstrakcyjnie, bardziej namacalnie. Mała ojczyzna, ojczyzna prywatna - czy musimy w języku polskim zawsze wymachiwać tymi ojcami? Czemu nie ma innego określenia, na miejsce, z którego pochodzę? Nawet język mam ojczysty, a nie mateřský, po matce, nie rodný, z urodzenia, nie first language zwyczajnie.

Może dlatego jest mi ta ojczyzna tak obca, że jest obracana w każdą stronę i nieunikniona. Nie ma we mnie dumy, kiedy wypowiadam to słowo. Mówiąc o Warszawie wyszukuję tysiące innych określeń, żeby pokazać mój związek z miejscem. Określeń, które nie straciło znaczenia, nie zgubiło go w ciągłym powtarzaniu. Tak jak straciła mi gdzieś siłę Polska, zupełnie nie wiem gdzie, mi, wnuczce powstańców, mi, tej która płacze o godzinie W, ze ściśniętym gardłem słucha syren, które w Pradze nie wyją...

Ale to już kolejna historia, o słowach i znaczeniach, o ludziach, którzy to znaczenie niszczą i zniechęcają. O tych, którzy szukają zamienników i zachwycają się obcym, którego nie znają i o tych pogubionych, co ani tu, ani tam, o włóczęgach po drugiej stronie Oceanu.. To jest długa historia o tym, że czemu my się właściwie nad tym zastanawiamy, zamiast być dumni jak Irlandczycy i pieprzyć wszystko.

12.11.12

[Voljena!]


Kochana Libo, przepraszam Cię za tą przerwę kiedy do Ciebie nie pisałem i za tę rozmowę telefoniczną, która nie doszła do skutku. Nie wiem jak Ci to powiedzieć, jak bardzo tęsknię za Tobą. Jestem w szpitalu, noga mi bardzo przeszkadza. Kochana, nie że się usprawiedliwiam się w ten sposób, bo tylko ja wiem, jak bardzo bez ciebie cierpię.Moja droga, proszę Cię jeśli możesz wyślij mi swoje zdjęcie. Pełen wiary i zawsz twój Ratko

i on jej pisze, z tej bolnici, z Šibeniku jej pisze kartkę. Na kartce jest plac Republiki, Trg Republike, akwarelka, dwa lwy przed gotyckim portalem, w dali kościół. Z pieczątki rozszyfrowuję rok 75. Kartka adresowana do Pragi, do Libušy. Tak, do tej samej Libušy, do której pięć lat później pisał pewien niepodpisany mężczyzna z Mostaru i prosił, aby mu wybaczyła, że się żeni.
Nie wiem czy ten sam. Pismo inne, tamte drukowane, łatwe do rozszyfrowania, tutaj bazgroł, że musiałam prosić o pomoc przy rozszyfrowaniu. Ale adres jakby inną ręką pisany, jakby.

Kim jest Libuše, do której piszą chłopcy z Jugosławii? Wiem tylko, że jeśli żyje to ma dziś ponad 70 lat. Że wtedy była przed czterdziestką. I że dalej mieszka pod tym samym adresem.* Jeśli żyje, to nie potrafię zrozumieć, czemu jej miłosne pocztówki znajduję na blesakach, czemu je gdzieś oddała, a może, jak już mi nie raz przeszło przez myśl - sama je sprzedaje? Czy jeśli to ta miła pani, która obok plików pocztówek z republiki i świata sprzedaje flakony po starych kosmetykach, to czy wypada ją zapytać na następnym targu? A jeśli nie ona, to czy można być tak bezczelnym i jechać pod adres i starszą panią odpytywać z jej romansów sprzed kilkudziesięciu lat? Czy nigdy nie wyszła za mąż, że wciąż ma to samo nazwisko, czy może była mężatką, może rozwódką? Czemu w latach siedemdziesiątych jeździła do Jugo, no jak to tak...

głupio tak czytać cudze listy, jasne, że głupio, nawet jak tak leżą na sprzedaż, trzy korony za kawałek historii. a z drugiej strony po tylu listach Honzy przeczytanych - czy jeszcze powinno mi być głupio...



*dzięki ci google!

PS. za tłumaczenie dziękuję Monice. za bardziej literacką jego formę dziękuję sobie:)

04.11.12

[następna stacja - Muranów]

Kiedyś, na samych początach mojej fascynacji komunikacją miejską, nauczyłam się na pamięć nazw całej trasy pierwszej linii metra. Łącznie z tymi jeszcze niezbudowanymi, niedokończonymi, bo przecież końcową stację Młociny oddano do użytku jesienią 2008. Kiedy zapamiętale jeździłam metrem na Natolin, czytając w kółko tę smutną linię udającą wykres warszawskiego metra, mógł być otwarty co najwyżej plac Wilsona.
Czytałam też pracę magisterską mamy koleżanki o budowie metra. Niewiele rozumiałam, ale lubiłam te plany, najróżniejsze, od tych zupełnie najstarszych. Praca pochodziła z lat 80tych, drugiej połowy, i z najnowszej mapy zapamiętałam, że w tym co już stało brakuje dwóch stacji - placu Konstytucji i Muranowa.

*

Beata Chomątowska nie jest Stąd, z Warszawy. Nie urodziła się tutaj, nie wychowała, tak jak ja. I dlatego Beata Chomątowska wie o Muranowie wszystko.
Żeby napisać taką książkę nie wystarczy nawet największe przywiązanie do miejsca, gdzie się urodziliśmy, wychowaliśmy, do podwórek, przez które idziemy codziennie do szkoły, do sklepu, nie starczy pasja do legend miejskich i opowiadań rodziców, zainteresowanie historią czy architekturą. Potrzeba spojrzenia oczu z Zewnątrz. Oczu, które przyjechały, rozwarły się szeroko, oszołomione i zdziwione. Które poczuły, że muszą to zrozumieć.

Stacja Muranów przeraża objętością. Ponad 400 stron, które czyta się zbyt szybko. Kiedy czytam w Oku, dziewczyny pytają co to takie wielkie! Więc opowiadam, że była Dzielnica Północna, a potem getto. I że z getta nie zostało nic. No dobrze, nie tak zupełnie nic i wyszukuje w książce zdjęcie, na którym z pustyni gruzów wystaje tylko kościół. Pokazuję powojenne zdjęcia, odbudowę, projekty Lacherta, okładkę Stolicy, gdzie są jeszcze nieotynkowane domy i późniejsze zdjęcia domów już obrzydzonych tympanonikami i całym tym socreal-tortem.

Miejsce-po-getcie, miejsce na gruzach, jak się państwu żyje na cmentarzu. Dlaczego przedwojennym architektom tak przeszkadzał dawny Muranów i czego to oni sobie tam nie wyobrażali. W tej książce jest tyle historii, że nie sposób zapamiętać, nawet teraz, kiedy właśnie skończyłam, nie potrafię powiedzieć, o czym był ostatni rozdział. Wszystko się miesza, teraz, kiedyś, bardziej kiedyś. Jakby te wszystkie opowieści istniały naraz, obok siebie, ale nie wchodząc sobie w drogę.

I nie ma zakończenia. Zamknęłam, choć chciałabym czytać dalej, ale dalej, fizycznie, papierowo dalej, są tylko podziękowania i źródła. Chciałabym dalej, Olja pyta, czy byłam kiedyś w tym kościele, ma tak olbrzymią wieżę, niesamowity!, nie, nie byłam i myślę, że właściwie w ogóle nie byłam na Muranowie. Byłam na okrajach, w kinie, przejeżdżałam tramwajem... Na Próżną, ale to jeszcze nie Muranów, chodziłam z tatą po guziki i materiały, byłam bardzo mała i pamiętałam tylko te deski osłaniające chodnik, wieczna budowa, wieczny remont.. Chyba jakieś dalekie ciotki mieszkały tam kiedyś, ale zawsze jeździliśmy tam wieczorem i zawsze w zimie, pamiętam tylko bardzo dziwne podwórko, może to Okrąglak..? Teraz w lipcu po raz pierwszy świadomie byłam w muranowskim mieszkaniu. Na podwórko weszłam po schodach przez dziwną bramę i zaczęłam rozglądać się po domach dookoła. Zadzwoniłam do Moniki, a ona wyjrzała na mnie z okna i tak trafiłam. Inaczej nigdy.

Muranów na na mojej mapie Warszawy jest nie-miejscem. Nie bardzo wiem, co mam z tym zrobić, co o sobie myśleć, przecież jestem stąd, z Warszawy, a poza tymi ciotkami, co to wcale niepewne, tylko kontur, zamazany środek. Na wewnętrznej stronie okładki są dwie mapy - z 1935 roku i teraźniejsza. Obie są dla mnie tak samo prawdopodobne...

*

Irytowało mnie tylko jedno. Kiedy sobie zabierałam Stację Muranów do poczytania do pracy, na długą niedzielną obowiązkowo!, to zajmowała mi całą przestrzeń obok drukarki do biletów, a jak ją się rozłożyło, do czytania, to całą przestrzeń w ogóle.
Ciekawe swoją drogą, czy też się tak nudzą na niedzielnych zmianach kasjerki kina Muranów, i co czytają, żeby tę nudę zabić, i może któraś na przykład czyta Pragę magiczną Ripelliniego, równie nieporęcznie, choć pięknie wydane spojrzenie Obcego na Nie-Swoje...


Stacja Muranów w praskim mieszkaniu, wyleguje się na sobotnich Lidovkach
*

Z tyłu książki, w notce biograficznej jest informacja, że autorka pracuje nad książką o dwóch architektach, Bohdanie Lachercie i Józefie Szanajcy. Po fragmentach o nich, które były w Stacji Muranów mogę powiedzieć, że tę następną książkie to ja biore w ciemno.