17.04.15

[archiwa, archiwalia, archiwariusze]


Lubię pracować w archiwach. 

Nie pokochałam nigdy czytelni bibliotek, do bibliotek jedynie wpadam, żeby wziąć zamówione książki - i uciekam. Odrazą napawa mnie myśl, że mogłabym siedzieć i godzinami pracować w jakiejś bibliotece. Czasem zdarza się, że muszę - coś jest niewypożyczalne, więc trzeba znaleźć miejsce, najbliżej jak się da, znaleźć co potrzebne, wyciągnąć aparat, kopia zrobiona, ucieczka. Nie dla mnie jest dawna kaplica Jezuitów, nie dla mnie jej piękne stropy i wysokie okna. 

Nie uczyłam się w bibliotece do matury, nie uczyłam się do sesji żadnych, nie nauczę się na egzaminy końcowe, licencjatu tam nie pisałam - ani książki tam nie napiszę. 

Archiwa są czasem podobne, a czasem zupełnie inne. W klasztorze na Strahovie jest na przykład dość bibliotekowato, a w Czytelni Akt praskiego sądu siedzi się w kąciku między pokojami i ktoś ciągle chodzi. W tejże Czytelni pracuje też Polka, która rozmawia ze mną swoją przez dwadzieścia lat poczeszczoną polszczyzną. W Pardubicach w sądzie spędzam godzinę na lekko zakrzywionym korytarzu, choć umówiłam się na 13.15 dokładnie. Do Archiwum miasta Pragi nigdy nie chodzę w godzinach otwarcie badatelny - pan archiwariusz odbiera mnie z portierni i potem siedzę przy ogromnym stole na szóstym piętrze z widokiem na... Archiwum Narodowe. Praskie archiwum lubię najbardziej, nie muszę mieć białych rękawiczek a pan archiwariusz robi mi herbatę. Pisze mi też maile w piątki o 7 rano, bo wtedy rozpoczyna pracę i dzieli się ze mną tym, co w mojej sprawie znalazł. Za to sąsiednie Archiwum Narodowe jest najformalniejsze z formalnych. Wnieść można ze sobą: długopis, luźne kartki - broń boże notes, nawet malutki, A6 rozmiar, i w takim na pewno da się coś ukryć i wynieść - i aparat. Aparat pod warunkiem owszem, że wypełni się odpowiednie podanie, w którym dokładnie wypisze się co się fotografowało. Potem następuje mnóstwo papierków z mnóstwem podpisów i archiwalia wydawane są pojedynczo. 

Pracownicy archiwów są najwspanialszymi ludźmi na świecie. Nawet jeśli przez pierwsze pięć minut wizyty w Czytelni Akt pani krzyczy na mnie niczym pielęgniarka rejestrująca pacjentów na urologii w Motolu. Komendy są krótkie: co, po co, pełnomocnictwo... a to pani jest, to muszę pani powiedzieć, że nam pani dała pracy z tą Černą, żeśmy się tu z koleżanką naszukały. Nie spotkałam jeszcze archiwariusza, który by swojej pracy nie lubił - wszyscy przypominają trochę wariatów, doskonale zorientowanych w zawartości wielkich instytucji, w których pracują, żyjących skrótami literkowo-numerkowymi - czarną magią dla każdego normalnego człowieka. Kilka dat i nazwisk wystarcza im, żeby przynieść mi na stół rzeczy, które wyjaśniają to, co wyglądało na beznadziejnie niewyjaśnialne. Adresy, małżeństwa, rozwody, sądy i listę ocen z drugiego semestru pierwszej klasy Szkoły Graficznej, rok szkolny 1943/44. 

Są to ludzie szczęśliwi, że mogą pomóc, a im trudniejszy jest przypadek, im bardziej nielogiczny obraz dają znalezione informacje, kiedy coraz bardziej zabawa ta zaczyna przypominać zabawę w detektywa - tym ich szczęście większe. Mój przypadek jest więc dla nich idealny. Pan archiwariusz praski już przestał mi mówić bądź pisać, że coś absolutnie nie ma sensu. Jakieś 20 maili temu* stwierdził po prostu: w otoczeniu Jany nie zdziwi mnie już nic

Poza archiwami są pewnie całkiem zwykłymi ludźmi. W końcu na drzwiach gabinetu w praskim archiwum wisi mała tabliczka, dziecięca praca, z napisem: Tutaj pracuje tatuś.



------------------------------------------------------------------
*nasza mailowa konwersacja ma już prawie 50 maili.