18.01.14

[jabłka]

Zima składa się z jabłek; nic lepszego już na targu nie oferują, nawet dynia we wszystkich postaciach się przejadła. Może poza musem, ale mus też jest dyniowo-jabłkowy. Jabłka zimowe muszą być słodkie, bo mają osłodzić brak wszystkiego: brak słońca na przykład. Z tego samego powodu inni jedzą cytrusy, te wszystkie świąteczne pomarańcze i mandarynki, te herbaty zimowe i wina grzane. Jabłka kupuję więc słodkie i czerwone; idaredy, rubiny, szampiony, melodie. Melodie się już niedługo skończy, portale  sadownicze poinformowały mnie, że tę ukochaną odmianę da się przechowywać do końca stycznia tylko. Smucę się, bo Melodie, choć zupełnie inna w smaku, zastąpiła mi malinówki, których tutaj ze święcą szukaj i nie znajdziesz. Pozostałe wytrzymają dłużej, zapłać panbůh.



'Nawet takich książek-katedr, jakie się wydawało kiedyś, pisze Pavel Vilikovský już dziś nie znajdziemy; dziś się wydaje te takie nowoczesne kościoły: piękne z wyglądu, jasne i przytulne. Da się w nich przyjemnie posiedzieć, ale wierzyć się tam nie da, tak pisze pisarz, a ja nabieram ochoty do długiej listy książek dołączyć i jego. Od początku roku nie kupiłam żadnej książki, nawet ebooka, zamierzam najpierw doczytać to, co leży. A leży Springer, a leży Myśliwski, a leży, a leży. Notes mi się zapełnia wcale nie powoli tytułami, które przeczytałabym już-teraz. A tu jeszcze przyszedł mailem sylabus na nowy semestr, na literaturę, i dziwy panie dziwy, w końcu jest co czytać, w końcu te wiecznie odkładane Kacice* i Samotności, zlatá šedesáta i undergroundy w poezii..

Z aktualnych pomysłów na życie po licencjacie - magisterka z etno-antropo. Jestem kopalnią nieżyciowych pomysłów.

-----------------------------------
*swoją drogą polski przekład tego słowa jest tak cudny, że Katyně mi w ogóle nie wchodzi do głowy

16.01.14

[z notatnika kasjerki kinowej, projekcje poranne]

Przychodzę i nie działa klawiatura. Nie wiadomo dlaczego. Przychodzi M., kompterowa złota rączka, patrzy, grzebie i mówi - nie działa. Nic panie, klawiatura ekranowa, hasło do systemu i dalej na całe szczęście potrzebna tylko myszka. Otwieram okienko. 

Przychodzą nowi. Poznaje się ich bardzo łatwo - nie noszą drobnych i proszą o miejsce bardziej z tyłu, z przodu, na środku, obok tej pary przed nimi. Ci, którzy już byli, ale nie bywają, na wszelki wypadek dopytują się kiedy wręczam im bilety - siedzi się jak się chce? Dokładnie tak się siedzi.

Jest i pani z basetem. Przychodzi od niedawna, tak może dwa miesiące. Może trzy. W każdym razie w lecie jej nie było - albo nie miała baseta. Baset jest niezbyt szczęśliwy, kiedy zostawia go przy stoliku i podchodzi do okienka kupić bilety. Poszczekuje, a ona mu wygraża, że jeszcze raz i! a on radośnie jeszcze raz.

I jest i ta starsza pani, jak co tydzień. Należy do tych starszych pań z perfekcyjnie białymi, ale wciąż gęstymi włosami. Krótko ścięte, oczywiście. Daje mi równo moje 60 koron i siada przy stoliku. Dziś ma lekki biały szalik, może nawet bardziej chustę? Czeka na Panią od Karty.

Wpada kilku młodych. Zawsze trochę zagubieni na projekcjach dla seniorów, ale dziś jakoś mniej. I mają drobne. Nienawidzę młodych, wpadających na film za 60 koron, płacących tysiącem. Gorsi od nich są tylko panowie w wieku powiedzmy średnim, którzy ignorują pytania o drobne, a jeszcze bardziej ignorują swoje partnerki i żony oferujące się, że poszukają. Nie, nie kochanie, pan i władca wciśnie tej małej kasjerce banknot z trzema zerami, bo potrzebuje rozmienić, koniecznie. Najpewniej na parkomat.

Stali bywalcy noszą drobne. Wiadomo, najlepiej jak się ma monety 50 i 10 koron, ale ważne są też dwudziestki. Jak już się nie ma dokładnie - jak miała dziś pani, sześć razy dziesięć, czy pan trzy razy dwadzieścia - to do stówki czy dwusetki warto mieć te dziesięć, pomaga.

Pięć minut przed rozpoczęciem filmu Starsza Pani dopija duszkiem kawę (duża z mlekiem), ustawia filiżankę na spodeczku, spodek na tacce, zaraz obok dzbanuszka na mleko i łyżeczki. Wstaje i odnosi tackę na bar, a przecież nie musi. Dokładnie w momencie kiedy wraca do swojego stolika, przed moim okienkiem wyrasta Pani z Kartą.
- Jeden, kartą, na přiložení
i podaje mi żółtą kartę. Pani z Kartą należała kiedyś do znienawidzonej grupy ludzi bez drobnych, bo zawsze w drodze do kina wyciągała tysiąc koron z bankomatu i wręczała mi, ku mej rozpaczy. Odkąd wprowadziliśmy płatność kartą, już nigdy nie zapłaciła gotówką. Podkreśla, że karta jest "na przyłożenie", bo ma jeszcze drugą, zwykłą czipową, czarną. Informuje mnie o tym od czasu, kiedy w porannej nieprzytomności z przyzwyczajenia kilkakrotnie przykładałam czarną kartę do terminalu - i nic się nie działo. 
Oddaję kartę, wydruk, bilet. Starsza Pani stoi już obok Pani z Kartą.
- Pięknie to macie načasované, zgrane w czasie.

O 10.01 33 sprzedane bilety. Po rozpoczęciu filmu jeszcze trzech spóźnialskich. Pana z taškou nie było.

06.01.14

[insze]

W obcym mieście iść aby się zgubić, ale jednak wiedzieć dokąd - choć miejsce, do którego zmierzamy pochodzi z miasta innego. Iść i dojść do celu, chociaż ten cel wygląda inaczej niż jak go znamy, ale i tak wyraźnie jest ze struktury obcego miasta wyjęty. Nie że granicami konkretnymi, że naznaczony jakąś linią, zwyczajnie należy wejść w zakamarki i zakątki aż wyjdzie się w końcu - na placyk, na podwórze, do uliczki zupełnie obcej, gdzie jednak znajdziemy przystań. Bo chyba tak nazwać należy to miejsce znane, i tak właśnie idąc budapesztańską ulicą wchodzę w uliczki wąskie, wcale do niego niepasujące, ba, uliczki tam nieistniejące i wychodzę na trójkątny placyk, jakby z Budapesztu mi znany, ale jednak bardziej toskański - lecz to nieistotne, bo znajduję tam moje miejsca, kino moje, kawiarnie, mieszkania znajome. I wyglądają zupełnie inaczej, ale są nimi, dokładnie tym są, czego gubiąc się szukałam - i na tę chwilę znów jestem w domu. Herbatę wypijam, jedzenie najulubieńsze zjadam i wychodzę. Wychodzę, gubię się celowo i konkretnego celu szukając i znów jestem na ulicach Budapesztu.

Takie rzeczy oczywiście w snach tylko, ale czy czasem nie naprawdę? Czy czasem w miejscu najbardziej odległym nie znajduje się kopii przez kalkę robionej swoich miejsc najbliższych, kopii nie z fizycznego wyglądu, ale z uczucia bliskości doświadczanego od progu, przejście od obcości zupełnej do przecież-to-jest-zupełnie-jak-...! i tak dalej. Z ludźmi to samo. 

W snach wszystko insze jest, ale właściwie identyczne.



05.01.14

[ptaki i wiśnie]

W grudniu śpiewają ptaki i kwitną wiśnie. Są owszem dni, kiedy chce się zniknąć, z kołdrą się zlać w jedno, w poszewkach i poduszkach się utopić, zostać tylko miękką warstwą nocnej koszulki na zmuchlanym prześcieradle. Tak bywa zawsze, przez rok cały dni takie przychodzą, takie poranki, kiedy trzeba to wszystko porzucić, narodzić się na nowo, wygrzebać się jak Wenus spod tych warstw, tylko nigdzie takich chórów powitalnych i cherubinków. Ale cała ta zima jakby niezimowa i przechodzi sobie nie pozostawiając jak na razie bólu mrozu i śniegów, oddala dziecięcy koszmar zamarzniętego miasta. I jest styczeń, i pościel odrzuciwszy, siedzę w kuchni i ptaki śpiewają dalej. Nie wiem, co za ptaki, w ptakach jeszczem gorsza niż w roślinach. Niby mnie na wsi chowali, ale jednak, miastowe dziecię, pojęcia nie mam jakie to ptaki mogą śpiewać kiedy o północy zmęczona wracam z pracy, a jakie teraz przedpołudniowo, i czy to mogą być jedne i te same, czy całkiem inne.



01.01.14

[czytanie 2013]

Z podsumowań wybrałam sobie książkowe. Szczególnie, że jedna książka mi się dziś śniła, to przecież znakomity argument.

Według lubimyczytać oraz goodreads w tym roku przeczytałam 44 książki. Jeśli dodać te przeczytane na uczelnię, mogłoby się zebrać koło 50. Myślę, że to przyzwoity wynik, mniej więcej książka tygodniowo. A ile zaczętych i czekających na skończenie! Drugiej pięćdziesiątki to z nich nie zbiorę, ale dwadzieścia na pewno. Porzucam książki z różnych powodów. Bo mnie nudzą. Bo czytam ich za dużo na raz. Bo zacznę, zapomnę i zagubię w mieszkaniu. A potem trzeba odnieść do biblioteki, albo znajdują się na X stronie w kundelku, gdzie już tak często nie zaglądam. I tak dalej, i tak dalej.

Tak sobie wymyśliłam, że z przeczytanych w 2013 wybiorę dwie najmocniejsze. Czemu akurat dwie? Bo z fikcji i nie-fikcji.

Na początek non-fiction. Trochę tego było. Na początku roku wyczekiwałam ebooka Miłości z kamienia Grażyny Jagielskiej. Papuszy, która w końcu wyszła w sierpniu, wyczekiwałam już dużo wcześniej i zawiodłam się jedynie w jednej kwestii. W długości, bo książka przeznaczona na trasę Praga-Toskania* skończyła się już w Ferrarze. Bukareszt, debiut Małgorzaty Rejmer, choć ma kilka niedociągnięć i jakość spada w części współczesnej, to jednak potencjał jest. O Springerze to nawet nie mówię, to jasne. Ale żadna z nich nie była tym najmocniejszym doświadczeniem, tym co pozostawiło niepokój w głowie i sprawiało ból w czasie czytania. Żadna z nich nie jest książką, która mi się dziś nad ranem przyśniła.

Moim naj z literatury faktu na rok 2013 jest Jutro przypłynie królowa Macieja Wasilewskiego. Nie umiem napisać recenzji, co jakiś czas otwieram zakładkę z tą książką na lubimyczytać i ciągle nic. Jestem zdziwiona brakiem nagród. Naprawdę.

A co fikcja? Więc fikcji nie czytam zbyt wiele, w tym roku dałam się głównie wciągnąć w Pieśń lodu i ognia**, chociaż w ostatnim tomie się poddałam, zmęczyłam i odłożyłam. Nadrobiłam trochę Tokarczuk i żadna z powieści nie zrobiła na mnie wrażenia takiego jak Bieguni. Przeczytałam nowego Wiedźmina i zapłakałam.

Właściwie skłamałam, że wybrałam dwie książki. Wybrałam trzy, bo w kategorii fikcja nie umiem się zdecydować. Poza tym będzie też trochę równouprawienieniowo, pan pisarz i pani pisarka. W kategorii fikcja za rok ubiegły na nagrodę za największe pierdolnięcie zasłużyli sobie Szczepan Twardoch z Morfiną i Patrycja Pustkowiak z Nocnymi zwierzętami. Polecam obie. Najlepiej w zestawie.


Byłoby na tyle. Czekam aż z Warszawy przyjdą pocztą książki, które nie zmieściły się w walizce. I muszę zrobić porządek na półce z książkami kucharskimi. Właściwie książki kucharskie stają się moim drugim naj gatunkiem po non-fiction. Właściwie to trochę jej takie non-fiction..

---------------------------------------------------------------------
*jak wiemy z Pragi do Toskanii najlepiej jeździ się przez Ołomuniec
**ej, wiecie, że dostałam na Gwiazkę książkę kucharską Uczta lodu i ognia? ej, wiecie, że jest zajebista?