05.10.11

[moja mama]

moja mama powoli się przyzwyczaja do mojego wyjazdu.

nie dzwoni już trzy razy dziennie. dzwoni wieczorami, na chwile. ba, nawet jak mówię, że dziś właśnie siedzimy na piwo, a jutro od siódmej jesteśmy w teatrze, więc raczej po 22 telefony to mówi:

to się umówmy na telefon na środę.

no to jej puszczam sygnał, bo mam nagle dziurę między zajęciami. bo pierwsze pani skończyła po 25 minutach, gdzie po raz czwarty zostaliśmy odpytani skąd jesteśmy, ile czasu uczymy się czeskiego, kto z nas ma czeską maturę, już nie mówiąc o dociekaniu, które to imię i jak się mówi jeśli chodzi o koleżanki Wietnamki - chociaż one od razu podają też swoje czeskie imiona... następne zajęcia były z tą samą panią, w tej samej sali - ale za dwie godziny. więc dzwonię do mamy. mama pyta, czy czegoś nie potrzebuję, bo jutro przyjeżdża Agata...

przyjazdy. najpierw przyjechała Ola, po raz pierwszy. wysiadła na dworcu z wielką torbą pełną pierogów. i z kawałkiem pasztetu. i czymś jeszcze, czego mi brakowało. Ola przyjechała też dwa tygodnie później. więc mama znów do niej pojechała.

nie obciążaj jej, bo jedzie przez Wrocław i sama, tym razem T. tego za nią nie poniesie.

dobrze dobrze, parę rzeczy tylko. leciutkich.

kiedy Ola w niedzielę wieczorem wysiada z autobusu, pytam od razu, co moje. parę rzeczy to opasła książka kucharska, dwa słoiki powideł i faktycznie - te leciutkie.

Agata pisała, że moja mama przyjedzie do niej wieczorem. ma jej dać tylko leki i trochę powideł.

zobaczymy jutro na dworcu.

1 komentář:

Podpisz się pod komentarzem. Szczególnie jak masz coś mądrego do napisania (a na pewno masz).To nie jest trudne.