14.02.12

[o odchodzeniu. lub przychodzeniu]

to jest jak z przeprowadzką, niepewności, pakowania, życie ani tam ani tu - bo książki już w nowym mieszkaniu, a szczoteczka do zębów jeszcze w tym. jak ten pierwszy dzień na nowym, kiedy ustawiam meble, kiedy robię obiad na elektrycznej kuchence, której się boje. kiedy odkrywamy, że od okien ciągnie i że jest o wiele mniej światła niż w starym. kiedy jeszcze idę zabrać ostatnie trzy papiery ze starej nory, a przy okazji ostatni raz wyszorować wannę, wannę w surowej łazience, o białych kafelkach, z najpiękniejszą umywalką świata - nawet jeśli ma angielski kran. a później siedzę na środku dywanu i ryczę w mieszkaniu, które już jest jakby obce, ale dalej jeszcze meble w nim są bardziej dotykane niż w nowym. i to porzucone krzesło pod oknem, nie bierzemy go, jest zepsute.

a potem nawet się nie zauważa tego dnia, kiedy z pracy się wraca najnaturalniej na świecie na wprost, a nie w lewo, kiedy się rano automatycznie robi dwie kawy, odsłania psujące się rolety, karmi kota. jeszcze jakieś spojrzenie w stare okna - świeci się? nie świeci, opuszczone - ale już wszystko jest na miejscu, bo przez dziurę w drzwiach wpadł pierwszy list, rachunek za internet.

to jest chyba dokładnie jak ze zmienianiem mieszkania. tylko dłużej trwa, to takie nieprzystosowanie. te wieczorne myślenie, że co tu robię, że brak tego i tamtego, że bym gdzieś poszła lecz z kim? i te powroty, kiedy wszystko jest dobrze, kiedy trwa impreza ale w domu [domu?] nie ma gdzie rzucić ciuchów - bo nie ma mojego pokoju. niby na święta do rodziny, a najbardziej na miejscu się czułam, kiedy obudziłam się rano u Żony, i w korytarzu, tak zmęczona, tak skacowana, z rozmazanych makijażem zobaczyłam sie w lustrze. te pytania, jak mi tu jest i pytania jak wyjazd do warszawy. te pytania, na które im dalej w las, tym bardziej wkurwiona była moja odpowiedź.

i to znika. nie znika z wielkim bum, oficjalnym wypowiedzeniem i imprezą pożegnalną. znika bardziej jak śnieg na wiosnę, jest, jest, trochę breja, breja, no, breja, a potem nagle widzisz, że już trzeci dzień nie trzeba szorować butów po przyjściu do domu. takie małe olśnienie, jak pierwsze zielonowiosenne liście. nagle rozumiem, że faktycznie mało się odzywam do dawnych ludzi. i do tych najbliższych, a przecież myślę o nich dalej tak ciepło i dalej znajdują się na liście możesz zadzwonić w środku nocy. że kiedy mama pyta kiedy teraz przyjadę to odpowiadam, że nie wiem, ale jakoś szczególnie mnie to nie trapi.

to jest odchodzenie. ale jak się skądś odchodzi, to dokądś. nie zawsze wiadomo dokąd, ale zawsze gdzieś to jest. więc jest przychodzenie. przychodzenie do ulubionego wietamskiego warzywniaka, przychodzenie do pracy, przychodzenie wpadłam oddać klucze i zostawanie na dwie godziny, na fajka.

jeszcze sobie nie powiedziałam, że na pewno nie wrócę. na razie zastanawiam się co zrobić z bazylią, źle zniosła przeprowadzkę, usycha, opada.

1 komentář:

  1. Jeżeli mamy dokąd przyjść jest dobrze. Gorzej, gdy nie wiemy po co tu jesteśmy. A prawdziwy ból to chęć powrotu i jego niemożność.

    OdpovědětVymazat

Podpisz się pod komentarzem. Szczególnie jak masz coś mądrego do napisania (a na pewno masz).To nie jest trudne.