06.10.15

[ołomuniec, raz]

Letna w październiku o piątej rano. Wyjątkowo ciepły poranek - kiedy piąta rano stała się z nocy porankiem? - pachnie jakby po deszczu. Albo po rosie. Idę spokojnie ulicą w dół i oddycham głęboko. Kiedy tak pachniała Letna - czy wtedy kiedy pierwszy raz wracałam o czwartej nad ranem? A może wtedy, kiedy o szóstej zamykałam bar? Czy może Stromovka o drugiej wieczorem - i znów, kiedy druga z nocy stała się wieczorem? Ta mieszanina deszczu, rosy i szczyn leteńskich psów, od których smrodu niektórym podnosi się żołądek - jest tak lekko i niepaździernikowo. Mówią, że to ostatnie takie dni, zanim przyjdzie noc.

Poranne podróże nie robią mi dobrze. Między Pardubicami a Česką Třebovą jestem przekonana o bliskiej śmierci z wycieńczenia. Dożywam Ołomuńca. Dożywam końca zajęć. Poranne podróże mnie zabijają, ale ołomunieckie powietrze mi służy. Siedzę godzinę na náměstí. W fontannie mężczyzna niesie delfina. Miejscowy z ławki obok proponuje mi kawałek drożdżówki a potem zalotnie się uśmiecha. Zalotnie we stylu, który znam dobrze z grochowskich podwórek, tylko cholera, ci apacze nigdy nie byli w moim stylu. Usypiam bardzo wcześnie, chociaż po dziesięciu herbatach.

W parku zbieram kasztany dla Magdy. Wszystko jest nowe. Wszystko jest trochę jak na wakacjach. Trochę nie naprawdę. Po raz pierwszy w Ołomuńcu nie jest ani zimno, ani ciepło. Jest babie lato, czuję się nieprzyzwoicie młoda i wrzucam pocztówki do pomarańczowej skrzynki.

Žádné komentáře:

Okomentovat

Podpisz się pod komentarzem. Szczególnie jak masz coś mądrego do napisania (a na pewno masz).To nie jest trudne.