powsinożę się tak, że nie wiem co pisać. dziś, na ostatnich pustych stronach W drodze [wersja czeska; przeczytana tylko o parę stron dalej niż polska; zaległa w odmętach pokoju] znalazłam tekst pisany parę miesięcy temu w Krakowie, późno w noc, w mroźnym Krakowie, w pokoju Żaczka. to dobry tekst, kiedy już go odszyfrować z pijanych bazgrołów. ta książka to dobre miejsce na niego.
kiedyś tą książkę czytać skończę. jak osiądę, na przykład.
czy mogłabym żyć w drodze? jak Nowozelandczyk, którego spotkałam w Pradze, który surfował na kanapie w pokoju obok. nie pamiętam jego imienia, pamiętam, że ma swoją łódź, na której pływa sobie po świecie, zostawia ją to tu, to tam. teraz ma wizę do Unii - to jeździ do Unii. kończy mu się za dwa miesiące. będzie musiał wrócić do Nowej Zelandii, przedłużyć. czy wróci do domu? może. może osiądzie w Pradze. tu już mieszkał, pracował chwilę. to może tutaj. a może nie.
czy mogłabym nie mieć żadnego miejsca, które jest stałym domem? czterech ścian, drzwi i okna?
raczej nie. bo przecież nigdzie się naprawdę nie było, dopóki się nie wróci do domu.
[trasa praha->olomouc->brno->koszyce->ostrava->breslau]
Trzeba wozić dom ze sobą, ot.
OdpovědětVymazatAle to chyba zdrowiej mieć taki prawdziwy, fizyczny.