24.10.12

[Michiku]

kiedy jechałam ostatnio do Warszawy, tak, jeszcze we wrześniu, nasz pociąg zatrzymał się nagle na małej stacji Studenka. tak z niczego. po pół godzinie głośniczek w przedziale oznajmił, że pasażerowie jadący do Ostrawy a Bohumina mogą się przesiąść na pociąg pośpieszny, który za chwilę wjedzie na tor obok. a my mamy awarię lokomotywy. wszystko pięknie, ale co z nami, co jedziemy trochę dalej. mijając zdezorientowanych Polaków na korytarzach (czy pani mówi po polsku, co oni powiedzieli, czemu nie jedziemy i kiedy pojedziemy) napadłam czeskiego pana ciuch-ciuch, pana pruvodciho, i pytam wprost i zirytowana že jak se asi dostanu do Varšavy?! oraz ze to troche chujowo puszczac komunikat tylko po czesku. on że klid, że my pojedziemy, że nam przywiozą nową ciuchcię i że tylko musimy poczekać.
poczekać, kurwa jasna, chuj wie ile, pan, że godzinę około, no to już półtorej w plecy, mamroczę wracając do przedziału odpowiadając na pytania spanikowanych Polaków (tak, pojdziemy, tym pociągiem, wymienią lokomotywę i ruszamy, tak, na pewno).
no to siedzę. ogrzewanie czort wzioł, a tu akurat wcale nie piękna złota jesień, ale zimno i pada i wieje i gdzie my w ogóle jesteśmy. tak godzina. potem jeszcze ponad pół w Bohuminie, przestawianie nas z toru na tor, i chyba właśnie tam do przedziału wsiada zagubiona Japonka.
czy my wiemy, czy na pewno dojedziemy kiedyś do tych Katowic, i o której jeśli damy radę, zwija się w kulkę i siedzi, zerkając na nas, dwie Polki w różnym wieku, wkurwione już dostatecznie opóźnieniem. zwija się w kulkę jeszcze bardziej, bo zimno dalej, ogrzewanie zadziała konkretnie dopiero między Katowicami a Sosnowcem.
jedziemy, jedziemy, wleczemy się przez las, gdzieś między Zebrzydowicami a Katowicami jest taki las, kto zna trasę ten wie, że się tam pociąg wlecze, że trzęsie pociągiem do przodu, do tyłu, na boki i nie do zniesienia to jest, bo ani spać, ani czytać, ani się po tyłku podrapać.
idę do herbatę, zaraz zamarznę, więc lezę i proszę, ten cerny caj, po namyślę mówię, że dvakrat, drogie to jak skurwysyn, więcej za herbatę to chyba człowiek tylko na rynku staromiejskim w Pradze zapłaci. ale nic, niosę tę herbatę do przedziału, pytam wkurwionej Polki, czy chce herbaty (wcześniej w Studence paliłyśmy razem jej red&whity), ona że nie, już zaraz wysiada. więc pytam Japonki, du ju łont sam tii?, a ona trochę nieśmiało, że owszem, że bardzo jej miło, bo tak zimno.
no zimno. wypijam i kładę się, mam miejsce obok wolne, to próbuję dospać kawałek chociaż. tylko że się nie da, bo już jesteśmy naprawdę pod Katowicami i stoimy-jedziemy, żółwie nas prześcigają, ale my nie możemy szybciej, bo tam nie wolno jeździć szybciej, bo się zapadnie.
leżę, no może zasnę, akurat mam miejsce wolne obok siebie, to chociaż chwila drzemki. przede mną stoi walizka Japonki, z adresem, półokiem patrząc spisuje do telefonu. a co, może jej kartkie wyślę. Japonka wysiada w Katowicach i od Katowic już jadę z panem Rozmownym, taki typ człowieka, wyjątkowo często spotykany na tej trasie, jeden mnie kiedyś uparcie rozpijał morawskim winem z restauracyjnego.
*
ale. mam ten adres, niepełny, bo tak spisałam aby-by, że niby google mi znajdzie i cacy. tylko że google tam nic nie widzi, dupa. dupa? nie, postcrosserzy pomogą i mam już adres, w trzech wersjach zapisu - japońską, europejską i mieszaną. wysyłam.
właściwie - zapominam.
*
wchodzę do domu i potykam się stertę kopert i pocztówek, jak tych wszystkich filmach, gdzie ludzie od progu zbierają pocztę z ziemi. podnoszę, postcrossing, postcrossing, kartka z Rzymu od mamy i.. tak, i koperta z Japonii, mala pastelowo różowa koperta z Japonii. dwie małe karteczki, na których Michiku pisze, że fascynuje ją europejska kultura, że była na balecie w Pradze i operze w Warszawie, i jeszcze dwie pocztówki. nigdy nie fascynowała mnie Japonia, ale patrząc na pocztówkę ze zdjęciem ulicy pomyślałam, że to tak inne, że mogłabym tam jechać.


1 komentář:

Podpisz się pod komentarzem. Szczególnie jak masz coś mądrego do napisania (a na pewno masz).To nie jest trudne.