09.10.12

[World Post Day]

Postcrossingowy FB page głosi mi z rana, że mamy dziś World Post Day, jak co roku zawsze 9 października od lat 60tych, tak mówi wiki, więc można jej roboczo uwierzyć. Czy zamierzam uczcić Światowy Dzień Poczty? Jak na razie przez drzwi pada piękna handmade koperta, która przywędrowała z Ukrainy, w środku ma piękną rozkładaną kartkę i krótki liścik od Liz.


Wczoraj po powrocie z uczelni znalazłam na stole cztery pocztówki. Schody z Amsterdamu; z Finlandii przyszły dzieci z cytatem, który podobno mówi o tym, że trzeba każdy dzień witać jako nową przygodę i mały cud; niemieckie wybrzeże z targu staroci; kartka z Moskwy z dziewczynką idącą przez most... Trzeba więc zrobić miejsce, zdejmuję z lodówki inne fińskie dzieci i oldskulowo pinupową reklamę Heinekena, kartkę od mamy też trzeba zdjąć, ale przecież jedzie do Rzymu to wyśle następną.


<
Postcrossing to piękna sprawa. Logujesz się i wysyłasz kartkę komuś zupełnie przypadkowemu. Czekasz aż dojdzie i ta osoba pocztówkę zarejestruje. I wtedy właśnie ktoś pobiera twój adres i z bóg-wie-skąd idzie kartka do mnie. Pierwsza przyszła z Australii, trwało to trochę. Potem przyszła Kanada, Niemcy, a teraz co drugi, trzeci dzień wpadają kartki przez dziurę w drzwiach.
Martwi mnie pocztówka do Chin, idzie już miesiąc. Nie chciałabym żeby była tą pierwszą zagubioną...


Czekam sobie też na listy. Nie mówię już o tym od Adeli, ona to już ma przejebane i nie wiem co ona sobie w ogóle myśli, lama jedna. Mówię o tych innych, o odpowiedziach, które mam nadzieję dostać z różnych zakątków świata. To trwa - jak to lezie, się wlecze, poczcie się już nie chce, bo przecież kto to teraz tego uzywa, wariaty jakieś, więc lezie, dolezie, potem trzeba odpisać, a nie zawsze jest chwila, nastrój, no a jak się już napisze i przenosi ten tydzień w torebce bo-juz-dzis-wyślę* to potem lezie w drugą stronę. Mam nadzieję, że do Ev. już dolazło. Nie miało daleko, to pisanie moje.
I pisanie dokończyć do Sarajewa, bo przecież też będzie szło i szło.

.
.
z niedzieli na poniedziałek śniła mi się Honza Krejcarova. wstała z grobu, a to niełatwe jak się było wcześniej pracowicie skremowanym w strasznickim krematorium. siedziałyśmy w jakiejś kawiarni, może i w Slavii skąd w grudniu 1948 dzwonił Bondy do swojego przyjaciela Vodsed'alka, żeby natentychmiast tam przyszedł, bo mu musi kogoś przedstawić. może. w każdym razie siedziałyśmy, povidałyśmy sobie, a Honza paliła króciutkie papierosy bez filtra, które smakowały truskawkami.
a dziś o pierwszej w nocy pani Alena Wagnerova potwierdziła mi moje przypuszczenia, że listy Mileny z obozu są uznane za zaginione, a więc jeśli je mam, to mam w rękach cud, nawet jeśli ten cud to kilkanaście fotokopii beznadziejnej jakości z archiwum służb bezpieczeństwa.
moja mama tak naprawdę nie rozumie o co chodzi i czemu to ważne, ale cieszy się, kiedy jej o tym mówię. z drugiej strony ja też nie rozumiem czemu jej jedna czy druga książka o podatkach były istotne.

.
.
*działa to tak samo jak noszenie książek z biblioteki dziś-już-oddam

1 komentář:

Podpisz się pod komentarzem. Szczególnie jak masz coś mądrego do napisania (a na pewno masz).To nie jest trudne.