Słowenia kształtem przypomina kurczaka. Patrząc na mapę nie przyszło mi to w ogóle do głowy, ale na miejscu szybko mnie uświadomiono.
- Niby czemu mam jechać z głowy kurczaka do jego dupy?! - czyli miłość na odległość w Słowenii. Nastja mieszka przy granicy słoweńsko-węgierskiej, jej facet na drugim końcu kraju, przy granicy z Włochami.
- Nie będę do niego jechać. Jest w dupie!
Lublana leży w sercu kurczaka. Albo w żołądku. W sumie to słabo znam się na kurczakowej anatomii.
Mały kraj, małe miasto, mały świat. Po 15 godzinach podróży i dwóch kolejnych oczekiwania na Ksenję w końcu wchodzimy do jej mieszkania. I kogo widzę? Lolly! Lolly jest Australijką, którą poznałam rok temu pod Pragą, na weselu, na którym znalazłam się całkiem przypadkiem, zabrana przez jedną couchsurferkę. Australia może sobie być tysiące kilometrów stąd, ale w miniaturowej stolicy kurczakowego kraju spotykamy się bez problemu.
Lju jest przytulna. Przyjechałam tutaj obejrzeć architekturę Plečnika, na zdjęciach wyglądała dumnie i trochę monumentalnie. No i te jego prace na praskim Hradzie. Na miejscu okazuje się, że to wszystko jest owszem dumne i plecnikowo starożytne, ale .. małe. I jest w tym urok, tak jak są urocze małe kociaki albo różna zwierzątka-miniaturki. Nawet aleja w parku Tivoli, która na zdjęciu wyglądała tak dostojnie okazuje się być po prostu alejką.
- Co to za kanał w środku miasta? - pyta M. oglądając zdjęcia.
- To Ljubljanica, kochanie, taka rzeka....
Lju jest też prawdziwa. Nie znaczy to, że budynki w centrum się sypią, tynk spada turystom na głowy (choć w ogródku jednej z kawiarni wisiała karta POZOR! Omet odpada!). Tylko Lju nie jest jak Praga, na błysk i złoto, wypucowane, z pastelowym tynkiem, turysto zachwyć się! Są małe zakątki, gdzie domy są jakby bardziej szare, trochę pomazane. Ale Lju ma też świetne pomysły - lanovka na Zamek w postaci przeszklonej skrzynki, z której widzisz miasto, ławeczka nad rzeką - drewniane schodki nad samą wodą, zacienione winoroślą.
Muzeum Architektury i Designu znajduje się 20 minut autobusem od centrum. To daleko. W dodatku - na blokowisku. Gratuluję osobie, która wpadła na pomysł umieszczenia tej instytucji właśnie tam. Pomysł sam w sobie dobry, wykonanie słabe. Godzina spędzona na błądzeniu po całym Fužine w poszukiwaniu Muzeum w pełni upoważnia mnie do stwierdzenia, że widziałam Lju alternatywną. Swoją drogą - już drugie Muzeum Architektury, które mnie zawiodło. Chyba w końcu założę własne.
-Czeski dla Słoweńców brzmi jak mowa dziecka - mówi Andreja, która spędziła rok na Erasmusie w Pardubicach. W knajpie puszczają w kółko MTV Unplugged Nirvany, pijemy Union, lublańskie piwo. Jest lepsze niż moje wspomnienia o polskich piwach, ale nie tak dobra jak czeskie. Andreja wspomina trzy wizyty we Wrocławiu, piwo Ciechan i szaleństwo Euro 2012. Nie rozumie jakim cudem nie pozabijaliśmy tych wszystkich Czechów, którzy byli wtedy w Breslau, po tym jak czeska reprezentacja nas pokonała. Po Unionie nie decyduję się na Laško, drugie słoweńskie piwo. Wybieram Bernarda i po pierwszym łyku postanawiam czeskie piwo pić tylko w Republice.
Okazało się, że samotne podróże znoszę nie bardzo i lepiej czuje się w drodze niż w miejscu docelowym. Może w końcu doczytam Kerouaca.
samotne podróże są fajne....a poza tym, musze ja chyba na tę mapę spojrzeć....kurczak mowisz....
OdpovědětVymazat